Love De Vice (2016) – Pills

Wreszcie udało mi się odsłuchać spokojnie trzeci album Love De Vice. Po Numaterial i jej fantastycznym zakończeniu poprzeczka powędrowała wysoko. Jakie więc mamy tu pigułki?

No Escape – mocne otwarcie, bardzo heavy, znakomita praca sekcji rytmicznej, świetna melodia, a więc to, do czego nas przyzwyczaili na poprzednich płytach. Troszkę szkoda, że tak wyrazisty utwór kończy się wyciszeniem. Ale już po pierwszych, łagodnych dźwiękach Ritual rozumiemy dlaczego. Cudne skrzypce i przepiękny motyw wiodący wprowadzają nas na moment w refleksyjny nastrój, jednak refren znów zaakcentowany jest z mocą. Odpoczynek przynosi utwór trzeci – Best Of Worlds – z urokliwymi klawiszami. Ponownie cudowną solówką dają o sobie znać skrzypeczki. Afraid to dynamit – jak się przekonaliśmy podczas X Festiwalu Rocka Progresywnego w Toruniu – idealny „żywiec”. Hardrockowa energia, przebojowa melodia, kapitalne granie. Po nim następuje utwór tytułowy. Od razu mówię: uwielbiam. To kraina łagodności. Tylko kwartet smyczkowy i żeński wokal Kasi Graneckiej. Żeby być dobrze zrozumianym – utwór jest przepiękny, kocham takie klimaty, ale… jakby to jednak był inny wykonawca. Pamiętam, że podobne odczucie co do tej pieśni miałem słuchając grupy na toruńskim koncercie. Po kilku przesłuchaniach płyty oddaję jednak cześć tej kompozycji, wspominając znaczenie „uspokajaczy” na płytach takich tuzów, jak Black Sabbath (np. Changes) czy Led Zeppelin (Going to California chociażby).

Kolejne dwa utwory wyrywają słuchacza z tego rozleniwienia. Nogi same chodzą w rytm bębnów Tomka Kudelskiego w Hell on Earth, które wraz z mocną gitarą w Wild Ride podkreśloną klawiszami pokazują warsztat Love De Vice w całej okazałości. Zasadniczą część płyty kończy utwór Nobody Owns Me. Rewelacja: bluesowy rytm i modulowany zaśpiew Ozziego Graneckiego nasuwają skojarzenia z grupami wymienionymi wyżej. Głęboko w korzeniach rocka tkwi to nagranie.

Jednak kompakt na tym się nie kończy. I bardzo dobrze, bo bonusy równie dobrze mogłyby nimi nie być. Urocza ballada Pictures From The Past, a przede wszystkim następujący po nim – dla mnie najpiękniejszy na płycie – utwór Winter Of Soul, to prawdziwe magnum opus Pills. Na deser dostajemy jeszcze „tabletkę” vol. 2, tym razem śpiewaną przez Ozziego i płyta się zatrzymuje.

Znakomita produkcja i jakość nagrania. Wielkie gratulacje dla Love De Vice za – moim zdaniem – jeden z najlepszych polskich albumów 2016 roku. Wielka radość i kolejny dowód na to, że polski rock prezentuje bardzo wysoki, światowy poziom.

Robert Błaszak

PS. Recenzja oryginalnie ukazała się drukiem w czasopiśmie ROBB+MAGGazin.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.