Pierwszy raz mogę dokonać muzycznego podsumowania ostatniego roku na łamach Muzycznej Hiperprzestrzeni (poprzednie zestawienia AD 2016 i AD 2015 oryginalnie zostały napisane dla zamkniętej już Music in the Lenses). Na początku ubiegłego roku założyłem, że na bieżąco słuchając nowości, będę robił notatki, żeby w grudniu móc spokojnie wszystko zebrać w całość. Niestety kolejny raz ziściła się trzecia i ostatnia prawda według ks. Tischnera 😉 Dodatkowo pojawił się zupełnie innego rodzaju kłopot niż zazwyczaj. Niemal wszędzie słychać było nieodosobnione głosy, ile to wspaniałych albumów wydano w 2017 roku, szczególnie w Polsce. Mam jednak odmienne zdanie. Trudno mi było w całej tej masie płyt dobrych znaleźć takie, które zostaną w pamięci na dłużej. I nie chodzi o pamięć, że dana płyta istnieje i wrzuca się ją do odtwarzacza czy na talerz z sentymentu, tylko że wraca się do niej świadomie, bo w głowie zostają melodie bądź słowa…
Poprzednio rozpoczynałem od wspomnienia tych najbardziej znanych, którzy odeszli od nas w ciągu poprzedniego roku. Również teraz na początku proszę o chwilę zadumy nad kruchością ludzkiego życia…
Buddy Greco, Chuck Stewart, Jaki Liebzeit, Geoff Nicholls, John Wetton, Al Jarreau, Larry Coryell, James Cotton, Tony LiPuma, Chuck Berry, Paul O’Neill, J.Geils, Allan Holdsworth, Robert Miles, Chris Cornell, Gregg Allman, Chester Bennington, Chuck Loeb, Daniel Licht, Marian Varga, Sonny Burgess, John Abercrombie, Earl Lindo, Holger Czukay, Tom Petty, Martin Eric Ain, George Young, Fats Domino, Malcolm Young, David Cassidy, Johnny Hallyday, Colin Tench… oraz Ray Thomas i Dolores O’Riordan (w styczniu 2018).
Jerzy Kossela, Zbigniew Pawlicki, Wojciech Młynarski, Andrzej Ellmann, Andrzej Kieruzalski, Zbigniew Wodecki, Jerzy Kulesza, red. Robert Sankowski, Anna Szałapak, Jan 'Yach’ Paszkiewicz, Leszek Aleksander Moczulski, …
Po tej symbolicznej minucie ciszy wróćmy do tego, co pozytywnego w muzyce spotkało nas w minionym roku.
Zanim jednak konkretne rankingi, kilka słów wprowadzenia. Ponieważ media powinny być opiniotwórcze, to obiektywizm czy też bezstronność należałoby uznać za jeden z nadrzędnych celów dziennikarstwa. W Karcie etycznej mediów znajdziemy nie tylko zasadę obiektywizmu, ale również m.in. prawdy oraz oddzielenia informacji od komentarza. Aczkolwiek w przypadku sztuki trudno o analizę faktów, jak w przypadku polityki czy gospodarki, zatem subiektywizm jest w pełni dopuszczalny. Każdy ma prawo do własnego zdania, jednak nie oznacza to, że należy je „wciskać” na siłę innym. Czyniąc jednak zadość zasadom uczciwości oraz tolerancji, proszę o przejrzenie poniższych zestawień i w ich kontekście o konstruktywną dyskusję. Konstruktywną czyli bez ślepego zapatrzenia, że jedynym słusznym wyborem jest ten albo tamten wykonawca, niezależnie od tego, co udało mu się ostatnio spłodzić. Co najmniej od kilku lat pewne płyty są ogłaszane albumami roku, zanim jeszcze ujrzą światło dzienne, tylko dlatego, że ich twórcy mają fanów bezkrytycznie zapatrzonych w swoich idoli i ich twórczość. Nie twierdzę, że dzieła te są słabe, ale być może nie są aż tak dobre, jak niektórym się wydaje. Tym, którzy zapomnieli, warto przypomnieć, że polskie słowo fan pochodzi od łacińskiego fanaticus czyli fanatyk, choć ma nieco mniej pejoratywne znaczenie. Nic dodać, nic ująć…
Podobnie jak w ubiegłym roku, zestawienia zostały podzielone w naturalny sposób: na polskie i zagraniczne, z jednoczesnym wyodrębnieniem wydawnictw koncertowych oraz bez uwzględniania wznowień i wszelkiej maści składanek. Zaznaczam, że nie należy traktować zbyt dosłownie kolejności płyt w pierwszych 'dziesiątkach’. Poza tym, brak płyty wcale nie musi oznaczać, że jej nie doceniam, ale najzwyczajniej mogłem nie mieć możliwości odsłuchania jej w całości.
Płyta roku – Polska (Album of the Year – Poland)
1. Voo Voo – 7
2. Amarok – Hunt
3. Lunatic Soul – Fractured
4. Jazzpospolita – Humanizm
5. Hidden By Ivy – Beyond
6. Tubis Trio – The Truth
7. Marek Napiórkowski – WAW-NYC
8. Tune – III
9. Me And That Man – Songs Of Love And Death („debiut” roku)
10. Kinga Głyk – Dream
Jazz-rockowe granie Voo Voo na 7 emanuje oszczędnym kunsztem muzyków i przekracza wszelkie granice, choć na pierwszy rzut oka (a właściwie ucha) niespecjalnie różni się od niektórych wcześniejszych dokonań grupy Wojtka Waglewskiego. Michał Wojtas vel Amarok po 13 latach milczenia nagrał absolutnie wyjątkowy album Hunt, który kumuluje w niespotykany sposób wszystko, co najlepsze na poprzednich płytach. Fractured Lunatic Soul przekonuje do siebie słuchacza zupełnie innym klimatem niż dotychczasowe solowe dokonania lidera Riverside, z równoczesnym zachowaniem takiej równowagi na całym albumie, o jaką trudno w dziełach jego macierzystego zespołu. Humanizm Jazzpospolitej emanuje magią eklektycznej barwności i charakterystyczną koncentracją wyważonych improwizacji nu-jazzu. Studyjny projekt Hidden By Ivy idealnie pasuje do naszej hiperprzestrzeni, bo nagrania z Beyond przenoszą słuchacza jakby poza tradycyjnie przyswajalne wymiary postrzegania siebie i rzeczywistego świata. Nie każdy ma świadomość, że jazz może być melodyjny, elegancki i dostojny, a zarazem radosny i ciepły, co doskonale słychać na zarejestrowanym raptem w 2 dni albumie The Truth, z którego promieniuje perfekcyjne zgranie Tubis Trio. Marek Napiórkowski z kolei połączył dwa tętniące jazzem miasta, umożliwiając improwizacje doskonałym instrumentalistom pochodzącym z obu stron Atlantyku – przy nagraniu WAW-NYC spotkało się dwóch Polaków, Amerykanin oraz Kubańczyk i to wcale nie jest dowcip. „Trójka” Tune to przykład tego, że całkiem udany efekt można uzyskać, nagrywając płytę o długości ledwo przekraczającej 30 minut, na dodatek rezygnując z instrumentu, który dotychczas był nie-rockowym znakiem rozpoznawczym grupy, która wbrew progresywnym korzeniom potrafi zabrzmieć rasowo rockowo. Songs Of Love And Death jest dziełem znanych muzyków, którzy choć nic już nie muszą udowadniać, udowodnili, że współpraca wokalistów pod hasłem Me And That Man, a należących do kompletnie innych światów, może przynieść interesujące swoją autentycznością i spójnością dzieło, mimo że wszyscy już kiedyś słyszeli podobne piosenki. Z kolei, raptem 20-letnia basistka Kinga Głyk w towarzystwie znakomitych zagranicznych jazzmanów pokazała, że zarówno wiek, jak i instrument nie mają znaczenia, gdy ma się wrodzony talent do tworzenia połamanych rytmów z pogranicza modern jazzu i fusion, co zaprezentowała, nagrywając płytę Dream o zaskakująco ciepłym i soczystym brzmieniu.
Płyta roku – świat (Album of the Year – World)
1. Ulver – The Assasinations Of Julius Caesar
2. Major Parkinson – Blackbox
3. Exquirla – Para quienes aun viven
4. Leprous – Malina
5. Roger Waters – Is This The Life Really Want?
6. Soen – Lykaia
7. Robert Plant – Carry Fire
8. Mike Oldfield – Return To Ommadawn
9. Lorde – Melodrama
10. The Night Flight Orchestra – Amber Galactic
11-21. Ayreon – The Source
Beck – Colors
The Black Noodle Project – Divided We Fall
Europe – Walk The Earth
Hadal Sherpa – Hadal Sherpa (debiut roku)
Lacrimosa – Testimonium
London Grammar – Truth Is A Beautiful Thing
Pain Of Salvation – In The Passing Light Of Day
Soup – Remedies
Sólstafir – Berdreyminn
Tangerine Dream – Quantum Gate
Nieprzewidywalni Norwedzy z Ulver znów zaskoczyli, wydając po kilku latach nienagrywania premierowego materiału, synthpopowy The Assasinations Of Julius Caesar inspirowany klasyką lat 80., która połączona z nowoczesnym brzmieniem ambient i dark wave, okazała się zaskakująco głęboka i barwna, choć jednocześnie niepozbawiona chłodnej tajemnicy. Uwielbiam klimat nieoczywistych albumów Majora Parkinsona czyli kolejnej szalonej norweskiej grupy, która nie poddaje się zaszufladkowaniu – Blackbox brzmi jakby wymieszać najlepsze płyty Kansas i Jethro Tull z System Of A Down i dorzucić do tego charakterystyczną manierę wokalną Toma Waitsa. Płyta Para quienes aun viven, wydana przez hiszpańską formację Exquirla to efekt współpracy czterech instrumentalistów z post-rockowej grupy Toundra z bardzo znanym w Hiszpanii wokalistą flamenco Niño de Elche – całość brzmi wyjątkowo emocjonalnie i niepokojąco. Podobnie jest z Maliną norweskiego (sic! znów… co to się dzieje z tym rankingiem) Leprous – pełną dramatyzmu i symfoniczności, która wygładziła nieco brzmienie, nie pozbawiając go jednocześnie dynamiki. O nowym albumie Rogera Watersa napisano już chyba wszystko, włącznie z czepianiem się jego wokalu, zatem pominę komentarz, ciesząc się po prostu, że w ogóle doczekaliśmy się nagrań, które brzmią bardziej pinkfloydowo niż ostatnie albumy zespołu-legendy. W ciągu roku, po wydaniu płyty Lykaia przez międzynarodową grupę Soen pojawiły się głosy, że to niejakie zaspokojenie tych, którzy czekają na nowy Tool. To zdecydowanie nieprawda, bo płyta broni się sama – zawiera mroczny, choć melodyjny, podlany psychodelicznym sosem, klimatyczny metal (ale już niekoniecznie progresywny). I znów w rankingu pojawił się muzyk, który już nic nie musi udowadniać, a zarazem nie odcina kuponów od sławy swojego macierzystego zespołu – Robert Plant nie wydał najbardziej dojrzałego czy też najbardziej przebojowego albumu solowego, ale jego poziomu wielu wykonawców nie osiągnie nigdy. Gdy pojawiła się informacja, że Mike Oldfield wyda Return To Ommadawn, ogarnął mnie pusty śmiech, że znów otrzymamy wariacje na temat starego klasyka z lat 70. – teraz obiecuję każdemu, kto poprosi, odszczekać to pod stołem. Jednocześnie nie wstydzę się przyznać do fascynacji kolejną 20-latką w zestawieniach – Lorde ze swoją Melodramą rodzi podejrzenia, że w jej żyłach płynie krew przodków zarówno Kate Bush, jak i Adele. Jeśli w taki sposób ma się rozwijać pop w XXI wieku, to jestem jak najbardziej „za”. Tym bardziej, że nawet muzycy deathmetalowi (z Arch Enemy i Soilwork) od kilku lat udanie tworzą projekt The Night Flight Orchestra łączący oldschoolowe brzmienie przełomu lat 70. i 80. spod znaku Toto i Journey z odrobiną glam rocka (patrz: Poison) i urokiem wczesnych nagrań Bon Jovi, co w 2017 roku dało efekt w postaci bezpretensjonalnego i naprawdę galaktycznego Amber Galactic [Gdyby nie Marchewa, prawdopodobnie trafiłbym na tą płytę za jakieś 10 lat 🙂 – przyp.aut.]
Płyta koncertowa (Live Album of the Year)
Wydawnictwa koncertowe – tak jak i w poprzednich zestawieniach – nie zostały uwzględnione w kategorii album roku a priori. W 2017 wybór był dla mnie niemal oczywisty, bo przecież Królowa niezmiennie jest tylko jedna. Ubiegły rok przyniósł sporo dobrych albumów koncertowych w warstwie dźwiękowej bądź widowiskowej, jednak wybitnie unikalnych dzieł ze świecą szukać. Oczywiście znów pominąłem nagrania archiwalne*.
Nie do uwierzenia, ale moja koncertowa płyta roku została wydana przez zespół synthpopowy, który debiutował ponad 30 lat temu. Blisko 2-godzinny kameralny MTV Unplugged został zarejestrowany na norweskiej wyspie Giske podczas przesilenia letniego, kiedy dzień trwał ok. 20 godzin. Lars Horntveth, z którym zespół a-ha współpracował przy nagrywaniu ostatniej płyty studyjnej, tym razem opracował większość aranżacji znanych przebojów, w szczególności na smyczki, instrumenty dęte, gitarę hawajską, klawesyn i fisharmonię. Wśród gości znaleźli się m.in. Alison Moyet oraz Ian McCulloch (Echo & The Bunnymen). Popowe piosenki uzyskały zupełnie inny wymiar, otrzymując jazzowe i klasyczne brzmienie, a w kilku przypadkach zachowana została jedynie sugestia głównej linii melodycznej (np. Take On Me).
1. a-ha – MTV Unplugged: Summer Solstice
2-5. Antimatter – Live Between the Earth & Clouds
Gregory Porter – Live In Berlin
Lebowski – Plays Lebowski (winyl)
Zakopower & Atom String Quartet – Zakopower & Atom String Quartet
Pozostała czwórka ewidentnie wyróżnia się na tle innych koncertowych dzieł:
– koncert Antimatter został zarejestrowany w Holandii podczas trasy promującej album The Judas Table, jednak w setliście znajdziemy więcej utworów z albumu Fear Of A Unique Identity – przyzwoitej jakości obraz i wyborny dźwięk idealnie spinają się w zharmonizowaną całość i prezentują klimatyczny występ grupy Micka Mossa, ukoronowany porywającym wykonaniem floydowego Welcome To The Machine;
– brawurowy występ objawienia ostatnich lat – pełnego pokory dla muzycznych legend, ale nie bojącego się eksperymentować, niedoszłego futbolisty Gregory Portera – prezentuje niebywały talent wokalisty, który czaruje intymnym, a zarazem majestatycznym głosem, oferując publiczności jazz w mistyczny sposób, ale podany jednocześnie niemal zawadiacko;
– album wydany na białym winylu w limitowanej wersji jest pierwszym dużym dziełem szczecinian po 7 latach milczenia (nie licząc 2 singli z 2013) i zawiera aż 6 premierowych kompozycji – koncert zarejestrowano w plenerze, co nie tylko nie pogorszyło jakości dźwięku, ale wpłynęło korzystnie na brzmienie, bo głęboka i barwna muzyka Lebowskiego potrzebuje przestrzeni, której czasem brakuje w małych klubach;
– płyta Zakopower / Atom String Quartet zawiera nagrania z wspólnych koncertów popularnej kapeli pop-folkowej i kwartetu smyczkowego – popularne piosenki Zakopowera dzięki synergii z muzykami Atom String Quartet należącymi do innego świata muzycznego uzyskały dystyngowane brzmienie muzyki poważnej z jednoczesnym zachowaniem folkowego charakteru.
Mam świadomość, że stawiając obok siebie pewnych wykonawców, mogę zostać uznany przez ortodoksyjnych fanów różnych odcieni rocka za szaleńca, ale wychodzę z założenia, że w muzyce należy doceniać profesjonalizm i kreatywność, niezależnie od gatunku (no może z wyłączeniem tego, co muzyką trudno nazwać). Na szczególne wyróżnienie zasługują jeszcze – z różnych powodów – Live at Pompeii Davida Gilmoura oraz Rebel Heart Tour Madonny.
*) Tym razem warto wspomnieć następujące archiwalne albumy koncertowe: On Air in the Sixties The Rolling Stones, Yardbirds ’68 The Yardbirds, Cornell 5/8/77 Grateful Dead, The Bootleg Series Vol. 13: Trouble No More 1979–1981 Boba Dylana oraz Symfonia – Live In Bulgaria 2013 with The Plovdiv Opera Orchestra** grupy Asia;
**) Ten ostatni na pierwszy rzut oka może nie jest zbyt archiwalny, ale w momencie wydania płyty w składzie zespołu nie było już zmarłego Johna Wettona, ponadto większość zagranych wówczas utworów pochodzi z lat 80.
Rozczarowania płytowe (Disappointment of the Year)
Tym razem żadnych wskazań. Nie żeby nie było płyt, które są poniżej oczekiwań. Ale „kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem…”. Szkoda jednak i kamienia, i płyty, w nagranie której niejedna osoba włożyła mnóstwo pracy i serca. Ewidentnych rozczarowań nie stwierdziłem, a te drobniejsze można przemilczeć. Pozytywne myślenie przyciąga dobro i powoduje, że rozczarowania z czasem łagodnieją. Ok, wystarczy tych banałów, zajmijmy się ważniejszymi konkretami…
Koncert roku (Gig of the Year)
Każdy rok przynosi nam coraz więcej wydarzeń muzycznych, bo już dawno Polska stała się równie atrakcyjnym miejscem dla wielu wykonawców, co kraje położone bliżej Atlantyku. Głównym problemem jest zatem kwestia wyboru imprezy w przypadku nierzadko pokrywających się terminów i cen biletów, które w przypadku niektórych wydarzeń są naprawdę przesadzone. Z drugiej strony, wydaje się, że nasze społeczeństwo przyzwyczaiło się do darmowych imprez i czasem frekwencja na zgoła interesujących koncertach jest znikoma ze względu na konieczność zapłacenia nawet symbolicznej kwoty, porównywalnej z kosztem wypitego w trakcie imprezy alkoholu. Podobnie jak w ubiegłych latach aktywność z aparatem w fosie i poza nią zdominowała życie koncertowe, co (niestety) utrudnia obiektywną ocenę z muzycznego punktu widzenia. Nie zmienia to faktu, że w ogóle porównywanie koncertów niespecjalnie ma sens. Rozczarowania znów pominę, choć w tym roku było ich znacznie mniej niż w ubiegłym. Może to jednak zasługa staranniej wybieranych koncertów…
Zdjęcia z kilku koncertów roku 2017 [z archiwum autora]
Występy, które zostawiły w pamięci coś szczególnego, niekoniecznie pozwalającego się w pełni zwerbalizować (krótkie komentarze na temat niektórych koncertów poprzedzają fotorelacje):
– Moya Brennan w warszawskiej Progresji (fotogaleria),
– Tommy Emmanuel w łódzkiej Wytwórni (fotogaleria),
– Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba w łódzkiej Wytwórni (no photo),
– The Neal Morse Band w warszawskiej Progresji (fotogaleria),
– Voo Voo w łódzkiej Wytwórni (fotogaleria z Geyer Music Factory),
– Marillion Weekend w łódzkiej Wytwórni,
– Gregory Porter w łódzkiej Wytwórni,
– Hans Zimmer w łódzkiej Atlas Arenie (fotogaleria),
– Guns N’ Roses na gdańskiej Ergo Arenie (relacja Adama Śmietańskiego ze zdjęciami Marzeny Sówki),
– Wilki na Lato #naMAXXXa (fotogaleria),
– Daniel Spaleniak na Songwriter Łódź Festiwal (fotogaleria),
– Meller Gołyźniak Duda na Ino-Rock,
– Percival na Summer Dying Loud (fotogaleria),
– Edguy w berlińskim Columbia Theater (fotogaleria),
– Me And That Man w łódzkiej Wytwórni (fotogaleria),
– Procol Harum w katowickim Spodku (fotogaleria),
– Leprous w warszawskiej Proximie (fotogaleria),
– Zakopower & Atom String Quartet w łódzkiej Wytwórni,
– Helloween United w warszawskiej Hali Koło (fotogaleria),
– Morgan James w warszawskiej Stodole (fotogaleria).
Muzyczna biografia roku (Music Biography of the Year)
„Są książki, których grzbiety i okładki stanowią najlepszą ich część.” Okładek poniżej wymienionych tomów nie oceniałem, ale treści w nich zawarte z pewnością nie należą do tych, które tak przewrotnie „pochwalił” Karol Dickens. Oto kilka pozycji, które nie powstałyby, gdyby słuchanie muzyki od dawna nie było sposobem spędzania czasu:
– Bartek Koziczyński – System Of A Down. Hipnotyczny krzyk (In Rock);
– Wojciech Bonowicz i Wojciech Waglewski – Wagiel. Jeszcze wszystko będzie możliwe (Znak);
– Bruce Springsteen – Born to run (Sonia Draga);
– Chris de Vito – Coltrane według Coltrane (Wyd. Kosmos);
– Miles Davis, Quincy Troupe – Miles Davis. Autobiografia (Wyd. Dolnośląskie).
Marek 'Grendel’ Śmietański
PS. Jako uzupełnienie podstawowych zestawień dołączam listę płyt, które być może warto odsłuchać jeszcze raz, jeśli przemknęły gdzieś jak przechodzień, którego sylwetka rzuciła tylko nikły cień, ale nie zostawiła trwałego odcisku w ziemi. Pamiętajmy, że niektóre albumy mogą ujawnić swoją rzeczywistą wartość dopiero z perspektywy czasu. Pomimo optymistycznego podejścia, faktycznie nie znalazłem w 2017 roku tylu wartościowych płyt, co poprzednio, za to porównując listy, zauważyłem, że wyraźnie zmienił się rozkład gatunkowy. Naprawdę, szczerze polecam otwarcie się na inne gatunki. To nie boli…
Brzmienia progresywne – zagraniczne (foreign prog sounds)
Agusa – Agusa
Big Big Train – Grimspound
Blackfield – V
Tim Bowness – Lost In The Ghost Light
Carptree – Emerger
Daniel Cavanagh – Monochrome
Djabe & Steve Hackett – Live Is A Journey: The Sardinia Tapes
Steve Hackett – The Night Siren
I Am the Manic Whale – Gathering The Waters
Inside The Sound – Wizard’s Eyes
Kaipa – Children Of The Sun
Kant Freud Kafka – Onirico
Kaprekar’s Constant – Fate Outsmarts Desire
Karfagen – Messages From Afar: First Contact
Lucifer Was – Morning Star
Marygold – One Light Year
Monarch Trail – Sand
Nova Collective – The Further Side
Quantum Fantay – Tessellation Of Euclidean Space
Bjoern Riis – Forever Comes To An End
Tangent, The – The Slow Rust Of Forgotten Machinery
Taproban – Per Aspera Ad Astra
Taylor’s Universe – Almost Perfected
Colin Tench Project – Minor Masterpiece
This Winter Machine – The Man Who Never Was
Tiger Moth Tales – The Depths Of Winter
Tuesday The Sky – Drift
Steven Wilson – To The Bone
Brzmienia progresywne – polskie (Polish prog sounds)
Believe – Seven Widows
Fizbers – First Mind
HellHaven – Anywhere Out Of The World
Krzysztof Lepiarczyk – Jakżeż ja się uspokoję
Lion Shepherd – Heat
Retrospective – Re:Search
Yesternight – The False Awakening
Lżejsze brzmienia – zagraniczne (foreign gentle sounds)
Alt-J – Relaxer
Cheap Trick – We’re All Alright!
Cigarettes After Sex – Cigarettes After Sex
Ray Davies – Americana
Depeche Mode – Spirit
Charlotte Gainsbourg – Rest
Eric Gales – Middle Of The Road
Fink – Resurgam
Gin Lady – Electric Earth
Greg Howe – Wheelhouse
The Isley Brothers & Santana – Power Of Peace
Morgan James – Reckless Abandon
Mew – Visuals
Nothing But Thieves – Broken Machine
Oh Wonder – Ultralife
Orchestral Manoeuvres In The Dark – The Punishment Of Luxury
Ragnar Ólafsson – Urges
Simon Phillips – Protocol 4
Chris Potter – The Dreamer Is The Dream
Rock Candy Funk Party – The Groove Cubed
Slowdive – Slowdive
Mike Stern – Trip
Quinn Sullivan – Midnight Highway
Supersonic Blues Machine – Californisoul
Walter Trout – We’re All In This Together
White Moth Black Butterfly – Atone
ZETA – ZETA
Lżejsze brzmienia – polskie (Polish gentle sounds)
Kuba Badach – Oldschool
Wojciech Ciuraj – Ballady bez romansów
EABS – Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)
Fruitcakes, The – The Fruitcakes 2
Jazz Band Młynarski-Masecki – Noc w wielkim mieście
Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba – Minione
Kazik & Kwartet Proforma – Tata Kazika Kontra Hedora
Kortez – Mój dom
Anita Lipnicka & The Hats – Miód i dym
L.Stadt – L.Story
Snowman – Gwiazdozbiór
Strachy na Lachy – Przechodzień o wschodzie
Stefan Wesołowski – Rite Of The End
Żywiołak – Pieśni pół/nocy
Cięższe brzmienia (heavier sounds)
Accept – The Rise Of Chaos
Alice Cooper – Paranormal
Almanac – Kingslayer
Black Country Communion – BCCIV
Confess – Haunters
Deep Purple – InFinite
Evanescence – Synthesis
Foo Fighters – Concrete And Gold
Iced Earth – Incorruptible
Jorn – Life On Death Road
Living Colour – Shade
Tony MacAlpine – Death Of Roses
Paradise Lost – Medusa
Sons Of Apollo – Psychotic Symphony
Three Seasons – Things Change
Threshold – Legends Of The Shires
VUUR – In This Moment We Are Free – Cities
W każdej kategorii znajduję coś, co i mnie urzekło w minionym roku, jednak najbardziej cieszy mnie wysoka pozycja Hiszpanów z Exquirla 🙂 O oczywistościach nie będę się wypowiadać 😉
Miło słyszeć, że nie jest się odosobnionym w specyficznych gustach 😀 Wymiana myśli na temat płyt przysłuża się rozprzestrzenianiu informacji o interesujących płytach, które być może przeoczyłoby się, gdyby nie czyjeś podpowiedzi. Exquirlę poznałem dzięki znajomej z Hiszpanii, The Night Flight Orchestra umknęłoby mi, gdyby nie Marchewa, z kolei zainteresowanie Hadal Sherpa zawdzięczam Tobie i Bizonowi 🙂 Dlatego też opublikowaliśmy 3 osobne duże materiały, może choć kilka osób odkryje w nich coś nowego…
No ja tajemną wiedzę o Sherpie zawdzięczam Bizonowi, natomiast Hiszpanie mnie uwiedli po prezentacji przez Przemka Bartkowskiego… ( i na początku wcale, a wcale nie mogłam słuchać tego „koziego wibrato” 😀 )
Rzeczywiście wokal Niño jest dość specyficzny, ale ponoć w Hiszpanii jest to postać niemal kultowa. Album nie jest nadzwyczajną płytą, za to z pewnością trudną w odbiorze i momentami przytłaczającą, ale dostał bonus za nowatorstwo – nikt dotychczas nie łączył post rocka z flamenco… A Hadal Sherpa tylko potwierdza, że obecnie rock progresywny rodem ze Skandynawii bije na głowę brytyjski, który już dawno zaczął zjadać swój własny ogon 😉