Skyharbor (2018) – Sunshine Dust

Pyłem w twarz

Od znakomitego Guiding Lights (2014) w kręgach Skyharbor nastąpił kolejny zwrot. Anup Sastry postanowił zaangażować się w inne projekty (można było go usłyszeć m.in. na dwóch ostatnich albumach Marty’ego Friedmana), a jego miejsce za bębnami zajął Aditya Ashok. Największa zmiana zaszła jednak na stanowisku frontmana. Daniel Tompkins już na dobre wrócił do TesseracT, swojej macierzystej formacji, i w związku z tym, że obydwa zespoły po dziś dzień aktywnie koncertują, musiał zrezygnować ze współpracy ze Skyharbor. Na szczęście Keshav Dhar, gitarzysta i lider grupy, szybko znalazł godne zastępstwo. W 2015 roku do składu dołączył Eric Emery – wokalista obdarzony głosem bliźniaczo podobnym do Chestera Benningtona (R.I.P.) z Linkin Park, który uczestniczył wcześniej przy nagrywaniu solowej płyty Meytal Cohen*. Po czterech latach przerwy i wydaniu aż trzech niezależnych singli – Out of Time, Blind Side oraz Chemical Hands – grupa wypuściła na rynek swój trzeci pełnowymiarowy krążek zatytułowany Sunshine Dust.

Głos Emery’ego wzorcowo wkomponował się w przestrzenne dźwięki Skyharbor, ale muzyk niestety nie podźwignął lirycznej strony krążka. Na Sunshine Dust dotyka naprawdę trudnych tematów – pisze m.in. o podległościach, kryzysie jednostki oraz autodestrukcyjnych skłonnościach – ale ubiera je w tak trywialne metafory, że nie powstydziłby się ich nawet sam Paolo Coelho. Liryczna prostota, a chwilami wręcz grafomaństwo, nie wychodzi więc na dobre nowemu wydawnictwu Indyjczyków.

Na szczęście grupa, przynajmniej do pewnego momentu, rehabilituje się na płaszczyźnie muzycznej. Ambientowe preludium w postaci Signal płynnie łączy się z następującym Dim. Kompozycja od razu krystalizuje ton krążka – więcej tu elektroniki i rockowych form, a nieco mniej matematycznych struktur. Dalej przewijają się wspomniane we wstępie single. Out of Time – ze zgrabnie zaakcentowanymi partiami basu Krishny Jhaveriego – wydaje się bardziej selektywny od pierwotnej wersji. Dodatkowo można tam usłyszeć partie smyczkowe (skomponowane przez Randy’ego Slaugha), które nadają utworowi filmowego charakteru. Najbardziej przemodelowany z całej trójki okazał się Synthetic Hands (wcześniej znany pod tytułem Chemical Hands). Rytmiczny przepych został zastąpiony gitarowymi ewolucjami Keshava Dhara i Devesha Dayala, a całość zamyka (tu akurat niezmieniony) popis Erica Emery’ego – imponujący zarówno od strony emisyjnej, jak i interpretacyjnej. Z kolei Blind Side – bodaj najbardziej emocjonalny numer na płycie – zyskał jeszcze więcej oddechu. Całkiem finezyjnie wypada też Disengage/Evacuate. Po industrialnym wstępie muzycy sukcesywnie zwiększają obroty, z czasem czasem dodając polirytmiczne partie i wokalizy. Przesłodzony ton utworu przełamuje dopiero iście psychodeliczny finisz.

Jednak im dalej w lasy, tym bardziej Skyharbor zaczyna się obijać. Ethos i Ugly Heart to bezpieczne kawałki, które nie wychodzą poza utarty szablon. Nawet króciutkie, fusionowe solo Dhara w tym drugim utworze niewiele zmienia. Nieco większą kreatywnością Indyjczycy popisali się za to w The Reckoning oraz Dissent. Ten pierwszy to porządny instrumental – oparty na dubowych motywach, powoli zmierzający do postrockowego rozwinięcia – z kolei drugi uderza już w nu-metalowe brzmienia. Dla odmiany Menace nie grzeszy subtelnością – bałaganiarski refren (po co te screamy?) i zbyt wybita sekcja rytmiczna świadczą albo o lenistwie muzyków, albo o wyraźnym spadku formy. Byłoby lepiej, gdyby kawałek w ogóle nie znalazł się na płycie. Po Temptress – czyt. zbędnym zapychaczu – album zmierza do wyczekiwanego postludium. Szczęśliwie dla słuchaczy utwór tytułowy okazuje się subtelną konkluzją – porządnie zaśpiewaną, nośną, a przy tym bardzo harmoniczną.

Sunshine Dust to album nierówny, pozbawiony klarownej wizji. Kompozytorski talent formacji przejawia się głównie w starszych utworach (napisanych krótko po dołączeniu Emery’ego), które do oficjalnego wydania były dopieszczane przez muzyków. Nawet jeśli zmiany okazały kosmetyczne, to czuć w nich ogromny wkład twórczy. Materiał od strony realizacyjnej, za którą odpowiada Forrester Savel, również jest bez zarzutu – miks jest czytelny, a wszystkie partie zostały uczciwie wyeksponowane. W odbiorze Sunshine Dust nie pomaga też pseudoeklektyzm. Paradoksalnie to właśnie on odsłania największy problem wydawnictwa, czyli odtwórczość. W muzyce grupy wciąż dominuje djent, ale panowie chwilami aż za bardzo skłaniają się w stronę prostszych (choć nie prostackich) form. W pewnym momencie płyta zmienia się w dziwaczny kolaż elektro-popu i nu-metalu, co nie do końca spodoba się sympatykom bardziej artystycznego Guiding Lights.

Choć na nowe dzieło Skyharbor spłynęło w tej recenzji wiele gorzkich słów, to wciąż warto się nim zainteresować. To rzetelny materiał, który po prostu nie wytrzymuje porównania ze swoim poprzednikiem – na Guiding Lights muzycy postawili zbyt wysoką poprzeczkę. Koniec końców miłośnicy grupy i lżejszych odmian djentu powinni być usatysfakcjonowani. Pozostali zaś mogą co najwyżej zostać oślepieni przez słoneczny pył. I niestety nie będzie to majestatyczny blask.

Łukasz Jakubiak


*) popularna amerykańsko-izraelska perkusistka, spopularyzowana głównie przez serwis YouTube. Pracuje właśnie nad drugim albumem studyjnym, z kolei na pierwszym, zatytułowanym Alchemy (2015), zaśpiewał właśnie Emery.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.