Bez prądu nie musi być nudno. Teoretycznie zdajemy sobie z tego sprawę, ale czy pamiętamy o tym na co dzień? Śmiem wątpić. W sobotę, 24. listopada, pamięć w tym zakresie skutecznie odświeżyli zapominalskim Blaze Bayley i Thomas Zwijsen, którzy w krakowskim Klubie Gwarek pokazali, że metal nie jest równoznaczny z rykiem przesterowanych gitar. Męskiemu duetowi na scenie towarzyszyła Wiktoria Krawczyk.
Zaczęło się niewesoło, bo od niemal dwudziestominutowego spóźnienia/opóźnienia (niepotrzebne skreślić), które jednak błyskawicznie przeszło w wybuch fali śmiechu, kiedy Thomas krótko i z uśmiechem na twarzy streścił ich unikalne doświadczenia z jednego z krakowskich hoteli. Zameldowali się, odebrali klucz do pokoju, a w nim znaleźli… cieszącą się swoim towarzystwem parę. Nietrudno się domyślić, że ów wątek wracał tego wieczoru, kilkukrotnie, jak bumerang, każdorazowo powodując rozbawienie wśród publiki, jak i samego gitarzysty.
Nie zwlekając, Zwijsen wziął się do pracy i po sprawdzeniu strojenia zaprosił zgromadzonych do swojego nylonowego świata, czy też wręcz świata nylonowego metalu. Na przystawkę Thomas zaserwował Smoke on the Water – nawet pisanie o tym, że każdy kojarzy tę melodię, a zdecydowana większość gitarzystów poznaje ten riff jako jeden z pierwszych w swojej instrumentalnej przygodzie, wydaje się nazbyt oczywiste. W tym przypadku nie było jednak huku, nie było wybuchu – żadnego poza eksplozją oklasków, kiedy flamandzki gitarzysta zakończył swoistą rozgrzewkę i zaprosił na scenę Wiktorię Krawczyk, zawodowo wykształconą skrzypaczkę, a prywatnie swoją narzeczoną.
W dwuosobowym, belgijsko-polskim składzie zaprezentowali utwory, które można znaleźć na wydanej we wrześniu płycie Nylon Metal. Z rozpoznaniem kolejnych utworów nikt w Gwarku nie miałby kłopotu, ale Thomas rzetelnie zapowiadał kolejne numery. Pochwalił się – i słusznie – że w sesji nagraniowej do albumu wziął udział Bruce Kulick, który sięgnął po gitarę w utworze z repertuaru (jakże mogłoby być inaczej) Kiss. Na koncercie Forever zostało wykonane jednak w innej wersji. Zamiast drugiej gitary, pojawiły się skrzypce i wokal Wiki, która zadedykowała tę melancholijną piosenkę Thomasowi i podziękowała za ostatni rok. Fani najbardziej zaangażowali się w trakcie The Final Countdown oraz Eye of the Tiger. Z odmętów pamięci potrafili wygrzebać całkiem solidne porcje tekstu i sprawić, że w praktyce tylko fragmentami oba utwory były instrumentalne.
Zbliżał się i w końcu nadszedł ten moment. Na scenie pojawił się (w trakcie utworu) The Good, The Bad and the Ugly – Blaze Bayley, główny głos wieczoru. Publiczność weszła na jeszcze wyższe obroty – szybko okazało się, że potrzebowała wokalnego przewodnika, aby pokazać pełnię swoich możliwości. Trudno stwierdzić, który z refrenów wybrzmiał najgłośniej – Virus, Lord of the Flies, czy może Futureal. Mnie najbardziej do gustu przypadło jednak Judgement of Heaven, które wydaje się być stworzone do akustycznego grania. Nie myślał o tym, gdy pisał ów numer, Steve Harris, a jednak po wysłuchaniu aranżacji Zwijsena, trudno oprzeć się takiemu właśnie wrażeniu. Przejście do refrenu i sam refren właśnie – to prawdopodobnie najlepszy moment wieczoru.
Między maidenowe utwory wplecione zostało blaze’owe What Will Come z pierwszej części trylogii Infinite Entanglement. Chwilę wytchnienia dostała Wiktoria, a panowie sięgnęli po w pełni autorski repertuar z najświeższego wydawnictwa Bayleya – December Wind. Tytułowy utwór z tej płyty i The Crimson Tide, rozdzieliło 2 A.M., jeszcze jeden numer z The X Factor (1996). Zainteresowanie historią, a także empatia Blaze’a, są od lat dobrze znane, nie omieszkał on zatem docenić wysiłku, jaki włożyli nasi przodkowie, walcząc do upadłego podczas II wojny światowej, i zadedykował ich pamięci utwór The Crimson Tide, w którego tekście pojawiają się słowa: “Victory at all cost. (…) We will never surrender.”. Aby wyrwać samego siebie i publikę z nieco nostalgicznego nastroju Blaze postanowił sprawdzić, czy wszyscy pamiętają, ile razy uderzy błyskawica, co poskutkowało piorunującym hałasem podczas refrenu Lighting Strikes Twice.
Po powrocie Wiktorii na scenę, cały Gwarek odśpiewał z Bayley’em Como estais amigos. Potem wszyscy razem za sprawą gitary Thomasa, skrzypiec Wiki i mikrofonu Bayleya, wybrali się w najodleglejszą podróż w przeszłość tego wieczoru. Datę ustawiono najpierw na 1989 rok – era zespołu Wolfsbane i Man Hunt. Drugi skok w czasie – do roku 1974 i utworu UFO, który zawsze towarzyszy w trasie Ironom – mowa oczywiście o Doctor Doctor. Właściwą część setu zakończył klimatyczny The Clansman. Blaze nie dał długo się prosić i już po skromnej minucie muzycy ponownie pojawili się na scenie, aby zagrać jeszcze dwa utwory. The Love of Your Life z December Wind, do którego Thomas i Blaze przygotowują wideoklip, a także Man of the Edge.
Niezwykle miłym gestem ze strony Blaze’a, Thomasa i Wiki było natychmiastowe wyjście do fanów. Nikt nie musiał czekać, nerwowo zerkać na zegarek, sprawdzając co chwilę rozkład jazdy w obawie, że nie zdąży na być może ostatni autobus – prosto ze sceny cała trójka udała się do stoiska z płytami, gdzie dzielnie znosili kolejne oślepienia lampami błyskowymi telefonów.
Nikt tego wieczoru się nie oszczędzał: Thomas Zwijsen dał prawdziwy popis wszechstronnych technik gry, posiłkując się umiejętnościami nabytymi w belgijskich i holenderskich konserwatoriach. Wrażenie czynią jednak nie tylko błyskawicznie przemieszczające się po gryfie gitary palce, ale także rzadki talent aranżacyjny. Wiktoria Krawczyk po koncercie usłyszała od jednego z fanów, że szykuje nam się w Polsce nowy Jelonek – czy taki komplement trafia w jej muzyczne gusta, nie omieszkam zapytać przy najbliższej okazji. Blaze był po prostu sobą, poczciwym facetem z wciąż potężnym głosem, dla którego równie ważna, co sama muzyka i jej przekaz, jest kontakt z fanami. A być może nawet ważniejszy.
Adam Śmietański
PS. Dziękujemy firmie Iron Realm Productions za przyznanie akredytacji prasowej.