Silent Stream of Godless Elegy (2018) – Smutnice

Elegia do tradycji

Dla gatunkowych wyjadaczy twórczość folkmetalowego Silent Stream of Godless Elegy nie jest obca, ale mimo to – dla reszty czytelników – wypada na wstępie zarysować ich sylwetki. Grupa pochodzi z Hranic (Czechy), a swój długogrający debiut – Iron – zaliczyli już w 1996 roku. W międzyczasie przechodzili burzliwe zmiany personalne (jedynym stałym członkiem formacji jest gitarzysta Radek Hajda), a sam skład ustabilizował się dopiero wraz z wydaniem czwartego albumu studyjnego, Relic Dances (2004). Sam krążek zdobył uznanie wśród krytyków – chwalono go m.in. za kompozytorską dojrzałość oraz inteligentne wykorzystanie elementów muzyki ludowej i klasycznej – a jego sukces pozwolił Czechom wyjść w świat. Niestety krótko po premierze płyty, grupa wyciszyła swoją działalność (dwa lata później wypuścili jedynie mini-album Osamělí, na którym znalazły się też utwory zaśpiewane w języku polskim: Razem i Tańczyłabym), a na rynek powróciła dopiero w 2011 roku, wraz z premierą Návaz. Był to drugi materiał SSoGE – po wspomnianej EP’ce – wydany w ich ojczystym języku. Niedługo później znów nastała posucha, ponownie na kolejne siedem lat. Kiedy nowy skład w końcu się skrystalizował, grupa rozpoczęła pracę nad swoim szóstym wydawnictwem, które znalazło się pod pieczą wytwórni Redblack Productions. Co więcej z pomocą przyszli im  Yossi Sassi (ex-Orphaned Land) oraz  Roland Grapow (ex-Helloween, Masterplan), którzy zajęły się produkcją całego materiału.

Smutnice na płaszczyźnie literackiej nie tylko nawiązują do morawskiej ludowszczyzny, ale też – co sugeruje żona lidera oraz wokalistka i autorka tekstów, Hana Hajdová – afirmują tzw. poezję smutku. Liryki odnoszą się więc do minionego – pełno w nich melancholii, tęsknoty za tradycją czy bliską osobą – i choć można w nich znaleźć aluzje do starosłowiańskich wierzeń, to pełnią one rolę stricte metaforyczną. Nie rażą też dosłownością – są intymne i szczere. Słychać to już w rozpoczynającym Ten, který ukoval Slunce, w którym postać Swaroga – boga słońca i kowalstwa – jest alegorią zatraconych wartości. Sam utwór od strony muzycznej nie stroni od etnicznych motywów wspartych partiami wiolonczeli i dulcimeru* (kolejno w wykonaniu Michala Sýkory i Mišy Liparovej). Gdzieniegdzie przewijają się też growle, za które odpowiada Pavel Hrnčiř, z kolei gitarowej solówce Radka Hajdy bliżej jest do klimatów z pogranicza hard & heavy – początek albumu jest więc dosyć bałaganiarski. W death/doomowe  nastroje (nieco w stylu Moonspell) stara się uderzyć Kdo z nás je víc, ale i tu znalazło się miejsce dla subtelniejszych sekcji (m.in. intra z jazzowymi wokalizami czy sola na skrzypcach Gabrieli Povraznikovej). Wraz z Synečku grupa zaczyna się wyciszać. Ta przepełniona tęsknotą kompozycja – pełna ekspresywnych partii smyczkowych – skłania  się w stronę art rocka i dopiero przy finiszu nieco się pobudza. Na Ptakoprav grupa wraca do doommetalowej stylistyki, tym razem jednak z nieco większą inwencją niż poprzednio.

Malovërna potwierdza kompozytorski kunszt Czechów. Niskie wokale zostają z inwencją podbite przez bas, a wszelkie luki wypełniają oszczędne melodyczne wstawki. Od połowy kompozycja wybudza się z letargu i stopniowo wchodzi na wyższe rejestry – rewelacja.  Na Za nevëstou muzycy podkreślają swoje ludowe wpływy – głównie przez gościnny występ chóru Kriváň oraz skoczne partie skrzypiec – zaś w Tichý zpëv skłaniają się już w stronę orientalizmów. Ten drugi utwór jest zresztą wolniejszy, z bardziej zaakcentowaną rytmiką i słychać w nim melodyczny wkład Yossiego Sassiego. Muzyk nie tylko odpowiadał za produkcję krążka, ale nagrał też część partii perkusyjnych (shaker), wokalnych, basowych oraz gitarowych (również na swojej bouzukitarze**). Wydawnictwo kończy elegijny Bezbřeži – skoncentrowany na smyczkach i dulcimerze, do których z czasem dołącza imponująca sekcja rytmiczna (Stanislav Pavlík i Michal Milták w końcu mogą się nieco otworzyć). Tak czy siak, to właśnie Hana Hajdová  robi cały utwór – wokalistka pokazuje tu szeroki wachlarz barw, a na płaszczyźnie interpretacyjnej wypada wręcz popisowo.

Nasi sąsiedzi z południa zabierają słuchaczy w podróż po Morawach, ale w dość nietypowym stylu. Smutnice są bowiem mozaiką wielu brzmień i konwencji – muzycy łączą ludowiznę z orientalizmem, dodają szeroki liryczny kontekst, a całość starają się upłynnić w metalowych nurcie. Niby wszystko tu do siebie pasuje, ale mało brakowało, by cały materiał – dosłownie – pękł w szwach. Ten na szczęście utrzymali w ryzach Yossi Sassi i Roland Grapow, którzy jak nikt inny zrozumieli specyfikę wydawnictwa (a w szczególności ex-gitarzysta Orphaned Land). Nowe dzieło Czechów nie tylko kultywuje morawską kulturę, ale stawia też na eklektyzm. Jednak ten ostatni aspekt nie do końca można uznać za zaletę. Pierwsza połowa krążka – poza Synečku – to stylistyczny rozgardiasz, który dopiero potem się stabilizuje. Na pierwszy plan wychodzą bardziej przestrzenne formy, a jeśli już pojawiają się ekstremalne motywy, to w odpowiednich dawkach, na dodatek z pomysłową harmoniką (Za nevëstou).  Najwidoczniej tak długa przerwa utrudniła Hanie i Radkowi Hajdzie skondensowanie wszystkich swoich pomysłów. Koniec końców taki bagaż inspiracji dobrze wróży im na przyszłość, o ile znów nie postanowią uciąć sobie siedmioletniej drzemki.

Łukasz Jakubiak


*) (inaczej: cymbały górskie lub cymbały appalaskie) – instrument strunowy pochodzący z Wysp Brytyjskich.

**) Instrument wymyślony przez Yossiego Sassiego, będący kombinacją greckiego buzuki oraz jego elektrycznej gitary. W realizacji instrumentu pomógł mu izraelski lutnik, Benjamin Millar.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.