Rival Sons (2019) – Feral Roots

Retro. Słowo, które wzbudza miłe skojarzenia. Lubimy modę retro, retro samochody, meble retro, czemu więc nie polubić muzyki retro? O tym najwyraźniej pomyślały wytwórnie muzyczne, które w XXI wielu nie mając nic nowego do zaoferowania w muzyce rockowej, wprowadziły modę na granie w stylu lat 60. i 70. I tak ładnych parę lat temu zalała nas fala młodych zespołów, które odkryły muzykę swoich dziadków, tworząc  hybrydy Led Zeppelin, Black Sabbath i Deep Purple. Jak każda moda, tak i ta przyniosła wiele chłamu,  w postaci zespołów stanowiących klon klasyków rocka, ale wśród nich pojawiły się też perełki, które na bazie muzyki  lat minionych zaczęły  wyrażać siebie. Na pewno do grona tych drugich zaliczyć należy Rival Sons. Zespół, który na przestrzeni  blisko dziesięciu lat niesamowicie się rozwinął, umiejętnie łącząc przeszłość z teraźniejszością co szczególnie widać na ich szóstym albumie Feral Roots.

Nie ukrywam, że z wielkim niepokojem czekałem na ich najnowszą płytę. Dwie poprzednie:  Great Western Valkyrie (2014) i Hollow Bones (2016) były fantastycznymi działami, które sprawiły, że zespół wypłynął na szerokie wody. Wielka popularność, masa koncertów, do tego zmiana wytwórni mogły sprawić, że zespół miał prawo zejść z drogi dalszego rozwoju i wejść do strefy konformizmu, tworząc utwory bezpieczne, czyli stanowiące kopie poprzednich dokonań (a jak wiadomo, masy myślą podobnie jak inżynier Mamoń, który w kultowym Rejsie powiedział: „mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. To przez reminiscencje. Jakże może mi się podobać piosenka, którą słyszę pierwszy raz?”)

Niestety mój niepokój wzmacniały single zapowiadające Feral Roots. Pierwszy, którym był  Do Your Worst, już od samego początku zaczął budzić skojarzenia z cyklu: to już gdzieś było. Przede wszystkim brzmienie gitar w zwrotce i klimat w jakim utrzymane są riffy przypominają otwierający poprzedni album utwór Hollow Bones Pt. 1. Dopiero refren, w którym gitary brzmią bardziej klasycznie  i wspomagane są przez gitary  akustyczne, sprawia, że następuje zmiana nastroju  i wprowadzona jest  przestrzeń do kompozycji.    Niestety w przypadku drugiego singla  Back In the Woods jest podobnie, z tą różnicą, że nie mamy tu elementu wytchnienia w refrenie, natomiast gitary mielą przez cały utwór, znowu kierując słuchacza w klimat Hollow Bones Pt. 1.  Na szczęście  trzeci singiel, którym była tytułowa piosenka, zaczął ukazywać inne barwy nadchodzącego albumu, podobnie jak czwarty singlowy utwór  Look away .  Dlatego też pełen niepokoju – o którym wcześniej wspominałem – ale i pełen nadziei sięgnąłem po wydawnictwo.

Płyta,  mimo niezbyt udanego początku, ostatecznie budzi pozytywne emocje i sprawia, że chce się do niej wracać. Pierwszym zaskoczeniem był fakt, że powyższe single stanowiły z utwory otwierające album, z lekko zmienioną kolejnością. Pomiędzy Do Your Worst (pierwszy singiel) a Back In The Woods (drugi singiel) umieszczono Sugar On The Bones, kompozycję również rytmiczną, melodyjną, zapadającą w pamięć, ale niestety utrzymaną w klimacie powyższych utworów. Nie robi to dobrego wrażenia i wprowadza w uczucie monotonii. Dopiero Look Away (czwarty singiel i numer cztery na płycie) poprzez akustyczny początek utrzymany w zeppelinowskiej atmosferze zaczyna pobudzać ciekawość słuchacza, zaś następujący po nim Feral Roots – oparty w głównej mierze na gitarach akustycznych, ponownie przypominających dawne dokonania Led Zeppelin – staje się w pewnym sensie przejściem do tego, co najlepsze na płycie. Można wręcz powiedzieć, że płyta została podzielona na dwie części i po utworze Feral Roots odkrywamy utwory spokojniejsze, jeśli chodzi o tempo, ale o wiele bardziej emocjonalne.

Dalej mamy chyba najlepszą kompozycję na płycie jaką jest Too Bad, z kapitalnym ciężkim riffem jakiego nie powstydziłby się Tommy Iommy, by za chwilę przejść do lekkiego – wręcz radosnego – Stood By Me z bluesowym akordem jako motywem przewodnim. Kolejny – Imperial Joy – w zwrotce ascetyczny w swojej formie (z kapitalnym gitarowym motywem) świetnie rozwija się w refrenie, szczególnie dzięki wokalom Jaya Buchanana  oraz wspomagającymi go chórkami żeńskimi, wprowadzając utwór w inny wymiar. Chórki zresztą odgrywają na tej płycie szczególną rolę. Użyte są one  z wyczuciem do budowania nastroju, co daje się szczególnie odczuć w kolejnym All Directions. To z  pozoru spokojna kompozycja, utrzymana w klimacie ballady, która z czasem się rozkręca, wprowadzając słuchacza w stan uniesienia.  Chciałoby się w tym stanie pozostać, ale niestety następujący po tym utworze End of Forever brutalnie sprowadza na ziemię. To chyba najsłabsza kompozycja na płycie (co nie oznacza, że słaba). Niby jest szybka, melodyjna, można przy niej nawet sobie poskakać, tyle że nie ma tego flow, jaki posiadają pozostałe kompozycje.  Na szczęście płytę kończy genialny w swojej prostocie Shooting Stars. Nie ma on zawiłych motywów gitarowych i bogatego instrumentarium, za to fantastyczne gospelowe chórki, które w połączeniu z wokalem Jaya tworzą niesamowitą mieszankę emocjonalną. Nie ukrywam, że podczas pierwszego odsłuchu pięciokrotnie wracałem do tej kompozycji. Widać w niej w pełni kunszt frontmena Rival Sons. Jay Buchanan to wokalista kompletny, wyjątkowy świadczący o sile zespołu. Człowiek, który swoim głosem potrafi wprowadzić słuchacza w stan skupienia, euforii czy wręcz ekstazy. Umiejętnie balansując barwą, tworzy paletę  emocji, które spływają na każdego, kto choć na chwilę zagłębi się w muzykę zespołu.

Mimo pięknego zakończenia, szóste wydawnictwo Rival Sons nie wbiło mnie w fotel jak dwa poprzednie albumy. Może to wina doboru singli, który w pewnym sensie rozczarowywał, a może oczekiwań jakie miałem po przesłuchaniu  Great Western Valkyrie i Hollow Bones. To na pewno płyta, która może się podobać i z przyjemnością wracam do niej. Świetnie brzmi (co w głównej mierze jest zasługą współpracującego z zespołem od lat Dave’a Cobba) i zawiera w sobie dawkę emocji, wprowadzających słuchacza w dobry nastrój. Czy będzie to album kandydujący do płyty roku 2019? Trudno powiedzieć. Potencjał ma, ale czas pokaże, jakie albumy nam ten rok przyniesie.

Radosław Szatkowski

2 thoughts on “Rival Sons (2019) – Feral Roots

  1. mam zupełnie odwrotne spostrzeżenie: ostatni album jest wg mnie wielokrotnie lepszy i ciekawszy niż dwa poprzednie 🙂
    de gustibus…

    1. „Feral Roots” na pewno jest ciekawy i co do jednego chyba się zgadzamy: to dobry album i warty tego aby mu poświęcić czas (więcej niż jeden raz). Natomiast który z nich jest lepszy, to już kwestia subiektywnych odczuć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.