Paradoks Queensrÿche
No i stało się. Kolejny muzyk opuścił kręgi Queensrÿche, ale tym razem stało się to przy radosnych okolicznościach. Dwa lata temu Scottowi Rockenfieldowi urodził się syn i z tego powodu postanowił wziąć bezterminowy urlop. Miejsce za bębnami tymczasowo przejął Casey Grillo (ex-Kamelot), który od 2017 roku wspiera grupę podczas tras koncertowych. Jednak taki stan rzeczy nie sprzyjał powstawaniu kolejnej płyty Amerykanów. Premiera ciągle się przesuwała, Scott doszczętnie poświęcił się życiu rodzinnemu, a wytwórnia (tj. Century Media) niecierpliwie wypatrywała nowego materiału. Sytuację naprawił dopiero frontman zespołu, Todd La Torre, który postanowił nagrać wszystkie partie bębnów na krążku*. Od tego momentu machina produkcyjna ruszyła pełną parą, a muzycy – ponownie pod batutą Chrisa „Zeussa” Harrisa (realizatora Roba Zombiego, Suffocation czy Overkill) – popełnili swoje piętnaste dzieło w karierze**. The Verdict to trzeci album wydany bez udziału Geoffa Tate’a i pierwszy, na którym nie zagrał Rockenfield. Nasuwa się więc pytanie: czy po takim przemiale Queensrÿche dalej jest sobą?
W obrębie zainteresowań Amerykanów wciąż znajdują się teorie spiskowe, problemy współczesnego świata oraz kondycja społeczeństwa. Teksty mają więc silny wydźwięk socjopolityczny i choć nie grzeszą inwencją – są proste i chwilami nazbyt agitacyjne – to uderzają tam, gdzie powinny. Tak czy siak, dobrze byłoby usłyszeć w przyszłości jakąś zwartą opowieść spod ich pióra. Muzycznie formacja skłania się, nawet jeszcze bardziej niż na Condition Hüman (2015), w stronę swoich korzeni,. Zarówno na Blood of the Levant, jak i Man The Machine czuć silny heavymetalowy sznyt – to porządne numery, z kilkoma ciekawymi patentami (m.in. werblami Jesse’ego Smitha w utworze otwierającym) i wciąż niezawodnymi gitarowymi szarżami w wykonaniu Michaela Wiltona i Parkera Lundgrena. W podobnym tonie utrzymane są kolejne kompozycje, choć i na nich nie brakuje drobnych urozmaiceń. Light-Years ma bardziej przebojowy charakter; Inside Out wprowadza odrobinę industrialu i orientalizmów; z kolei Propaganda Fashion – wyśmienicie zaśpiewany przez La Torre – uderza już w metal z pogranicza speed & heavy.
W drugiej połowie album zmienia ton na bardziej posępny, a grupa zaczyna odważniej sięgać po progrockowe struktury. W Dark Reverie można dostrzec silne wpływy muzyką Opeth (szczególnie we wstępie), a klawisze i orkiestracje (w wykonaniu Craiga Blackwella oraz Marka Laira) jeszcze bardziej podkreślają przestrzenną strukturę utworu. Najdłuższy na płycie Bent to już popis sekcji rytmicznej, a w szczególności La Torre, który zaskakująco dobrze (jako perkusista) odnajduje się w mniej regularnych partiach. Na Inner Unrest i Lounder the Consceince również nie brakuje progresywnych akcentów – riff prowadzący w tym pierwszym przypomina nieco A Rite of Passage Dream Theater (co nie jest ujmą, to naprawdę dobry utwór); drugi zaś wprowadza nieco więcej kontrastów – czy to psychodelicznymi wtrąceniami, czy subtelnymi klawiszami (blisko finiszu). Główny album zamyka Portrait, który już przy pierwszych dźwiękach przywołuje klimat znany z Promised Land (1994), głównie dzięki partiom basu Eddiego Jacksona oraz sensytywnym wokalom Todda La Torre.
Wytwórnia przygotowała również edycję limitowaną The Verdict wzbogaconą o atrakcyjny dysk bonusowy. Na płycie znalazły się akustyczne wykonania I Dream In Infrared i Open Road, które pierwotnie znalazły się na Rage for Order (1986) oraz Queensrÿche (2013); jak również wykonania live klasycznych utworów grupy (zarejestrowanych w 2012 roku), tj. Queen of the Reich, En Force, Prophecy oraz Eyes of a Stranger. Jednakże największym rarytasem dla fanów okazały się utwory powstałe podczas sesji nagraniowej do Condition Hüman. I tak 46° North to typowy dla Amerykanów przebój, z zadziornym riffem i nośnym refrenem; Mercury Rising wpada w bardziej melancholijne nastroje; a Esperitu Muero, skoncentrowany na partiach basu i rozkrzyczanym wokalu La Torre, mógłby spokojnie trafić na tegoroczny krążek. Dla każdego coś miłego.
To ciekawe, że wraz z odejściem kolejnego współzałożyciela, Queensrÿche coraz bardziej wraca do swojego muzycznego rodowodu. Nie znaczy to jednak, że Rockenfield był słabym ogniwem grupy, wręcz przeciwnie, ale to wciąż dość nurtujący paradoks. Na The Verdict można usłyszeć echa Rage for Order, Empire (1990), a nawet Promised Land, czyli wydawnictw, które stworzyły solidną nadbudowę dla współczesnego metalu progresywnego. Na szczęście Amerykanie nie parafrazują swojej twórczości – wydali autonomiczne dzieło, z własną tożsamością i poetyką, na dodatek podtrzymujące zwyżkową tendencję dwóch poprzednich albumów. Co więcej wspomniana wcześniej edycja limitowana potwierdza tylko ogromny szacunek, jakim Century Media darzy fanów formacji – to nie tylko zbiór materiałów archiwalnych (czyli, jak to zwykle bywa, akustycznych i koncertowych aranży), ale też niepublikowanych wcześniej utworów. Zdecydowanie warto ją mieć na swojej półce. Koniec końców recenzencki werdykt mocno rozbiega się z tym, który grupa zaprezentowała w swojej fatalistycznej wizji. Może i ich zdaniem społeczeństwo chyli się ku dekadencji, ale wygląda na to, że Queensrÿche raczej nie podzieli jego losu. Szczególnie po tak udanym albumie.
Łukasz Jakubiak
*) Todd od siódmego roku życia był zachęcany przez rodziców do rozwijania talentów muzycznych. Obecnie gra na perkusji, gitarze, basie, klawiszach, a na dodatek śpiewa i komponuje – istny człowiek orkiestra.
**) Nie licząc Frequency Unknown Geoffa Tate’a, który został wydany rok przed rozstrzygnięciem sprawy sądowej dotyczącej marki Queensrÿche (frontman został wyrzucony z zespołu przez swoje ordynarne zachowanie). Krótkie przypomnienie: w 2013 roku zostały wydane aż dwa albumy sygnowane logiem grupy. Obok wspomnianego „dzieła” Tate’a, ukazał się też Queensrÿche, na którym zadebiutował nowy głos formacji, Todd La Torre. Ostatecznie – tj. w kwietniu 2014 roku – prawa do nazwy przypadły Scottowi Rockenfieldowi, Michaelowi Wiltonowi oraz Eddiemu Jacksonowi, czyli pozostałym współzałożycielom Queensrÿche.