Opeth (2019) – In Cauda Venenum

Dom na progrockowym wzgórzu

By ułatwić orientację, w recenzji wykorzystane zostały angielskie nazwy utworów. Ich szwedzkie odpowiedniki można znaleźć w przypisie*.

Nie zdziwi nikogo fakt, że Opeth na In Cauda Venenum wciąż płynie z progrockowym nurtem zapoczątkowanym przez album Heritage (2011). Wtedy był to duży powiew świeżości w ich dyskografii, jednak dopiero po premierze Pale Communion (2014) grupa mogła poczuć się spełniona w tej materii. Niestety na Sorceress (2016) ich „źródełko” zaczęło się już wysuszać – chaotyczna żonglerka retro-inspiracjami była na dłuższą metę męcząca, a sam materiał okazał się reakcyjny, pozbawiony wyrazu. Jednak miłość Mikaela Åkerfeldta do zarzewi art rocka, na dodatek podszyta odrobiną upartości, znów wzięła górę. Ale tym razem jednak z pozytywnym skutkiem.

Łacińskie tytuły – chcąc nie chcąc – mają to do siebie, że zwiększają znaczenie danego dzieła, co może wynikać chociażby z megalomaństwa jego twórcy. Albo po prostu brzmią lepiej niż w macierzystym języku, co w muzyce rockowej (a szczególnie w formach bardziej podniosłych, symfonicznych) nie jest niczym odkrywczym. Zatruty ogon, bo tak w wolnym tłumaczeniu brzmi tytuł nowego wydawnictwa Opeth, to po prostu zbiór przemyśleń na temat kondycji współczesnego świata. Liryki Åkerfeldta mają silny społeczny wydźwięk i obracają się wokół problemów marginalizacji, uprzedmiotowienia oraz izolacji jednostki; gdzieniegdzie snuje też refleksje na temat religii, jak również podejmuje się krytyki faszyzmu. Generalnie muzyk stara się ukazać różne przejawy samotności, ale niestety w swoich rozważaniach bywa nieprzekonujący, chwilami wręcz grafomański i pretensjonalny. Ostatnimi laty pisanie tekstów nie jest jego mocną stroną (może poza Pale Communion), choć niewykluczone, że w wersji szwedzkiej (bowiem In Cauda Venenum zostało wydane w dwóch wersjach językowych) liryczne koncepty Åkerfeldta mają większy sens. Na szczęście obrazy Travisa Smitha, które zdobią całe wydawnictwo, nieco klarują tę wizję – nie bez powodu na okładce widnieje ponure domostwo rodem z gotyckich horrorów.

Tym razem panowie z Opeth postanowili zapuścić się nico dalej w przeszłość i sięgnąć po mniej „rozrywkowe” formy. Na In Cauda Venenum można więc usłyszeć silne wpływy muzyki filmowej, które – o dziwo – idealnie komponują się z ponurą, a ostatnimi czasy też psychodeliczną prezencją grupy. Garden of Earthly Delights – pełne grozy, oparte na przesterowanych partiach chóralnych i elektronice – to perfekcyjne preludium. Przeraża i intryguje, stawia wyraźne granicę przed słuchaczem i jeśli ten odważy się ją przekroczyć, to czeka go zjazd w samą otchłań. Opeth zaczyna więc ostrożnie – Dignity to klasyczny szlagier Szwedów, oparty głównie na gitarowych popisach Åkerfeldta i Fredrika Åkessona, choć jego finał może wywołać już pierwsze ciarki na plecach. Z kolei Heart in Hand to już istna karuzela. Zaczyna od pędzącego riffu, ale nie stroni też od chwytliwych melodii (przełamywanych szalonymi mostkami), a kończy się pogodnymi, akustycznymi partiami. Next to Kin dorzuca do tej mieszanki kakofoniczne wokalizy, doomową otoczkę (bardzo w nastrojach Black Sabbath) oraz orkiestracje, które nadają kompozycji filmowego charakteru (odpowiada za nie Dave Stewart). Smyczki powracają też na Lovelorn Crime – nostalgicznej balladzie, przywodzącej na myśl kompozycje z czasów Damnation (2003). To fortepianowy popis Joakima Svalberga, który odpoczął tu nieco od swoich Hammondów i Rhodesów, co więcej zwieńczony sensytywnym solem Åkessona.

Drugą połowę krążka grupa zaczyna – dosłownie – wysokiego C, czyli tripowego Charlatana. I czego w nim nie ma! Od obłąkańczych klawiszy i niskich strojów gitar, poprzez odjechaną rytmikę (imponujące partie obydwu Martinów – Axenrota i Méndeza), aż po chorał gregoriański (sic!). Universal Truth, wspierany przez symfoniczne tło, ukazuje przystępniejszą twarz Opeth, choć i tu nie brakuje ciekawych rozwiązań melodycznych (orientalizów, sekcji śpiewanych falsetem i nośnych wokaliz). Po intro w stylu latino, The Garroter zmienia się w posępną kompozycję z pogranicza jazzu i psychodelii, z wyraźnymi odskoczniami w stronę fusion i muzyki filmowej. Z kolei Continuum to chwilowy postój – przestrzenny, z symfonicznymi wtrąceniami, nieśmiało skłaniający się w stronę space rocka. Wstęp do All Things Will Pass spokojnie mógłby posłużyć za temat do horroru, jednak utwór z czasem się stabilizuje, a atmosfera zaczyna być bardziej „swojska”. Po wejściu akustycznych partii, wspartych ekspresyjnymi wokalami Åkerfeldta, miłośnicy grupy z miejsca rozpoznają tu echa Blackwater Park (2001). Wprost wymarzony finisz, bez nachalnej cytatologii.

W porównaniu do przytoczonego we wstępie Sorceress, In Cauda Venenum okazuje się materiałem o wiele lepiej skondensowanym, ale też trudniejszym w odbiorze. Słuchacz już po pierwszych dźwiękach czuje się zaszczuty przez zespół, jakby nagle wylądował w gotyckim domu strachów – co rusz atakowany jest psychodelicznymi zjazdami, dźwiękami z koszmarów, co jeszcze bardziej wzmaga w nim uczucie ciągłego niepokoju. Nawet jeśli demony Åkerfeldta są w tym wypadku ideą – nie personifikuje ich w tekstach – to wciąż trudno się z nimi skonfrontować. Koniec końców warto podjąć tę walkę, bowiem odkrywanie kolejnych elementów ich muzycznej układanki sprawia masę satysfakcji. Immersję tę pogłębia również produkcja płyty, za którą odpowiadają Stefan Boman (miks) oraz Geoff Pesche (mastering). Panowie są dość znani w branży**, więc z powodzeniem udało im się połączyć retro-tożsamość formacji z nowoczesnym podejściem (nie brakuje tu studyjnych efektów, na szczęście rozsądnie wykorzystanych).

In Cauda Venenum to najbardziej wymagające wydawnictwo w dyskografii Opeth, nie tylko przez swój dwujęzyczny charakter. Szwedzka edycja dla co niektórych może okazać się lepszym wyborem, bo czuć w niej namiastkę egzotyki, ale generalnie obydwie wersje niczym się od siebie nie różnią. To wciąż taki sam dom zjaw – utrzymany w progrockowej tradycji, ale też otwarty na inne formy – który wie, czym jest i jaki ma cel. Nie ważne, czy będzie nim wywołanie trwogi, czy zachwytu – Nie ważne, czy będzie nim wywołanie trwogi, czy zachwytu – ważne, że wzbudza emocje.

Łukasz Jakubiak


*) Wersja angielska/szwedzka:
1. Garden of Earthly Delights / Livets Trädgård.
2. Dignity / Svekets Prins.
3. Heart in Hand / Hjärtat Vet Vad Handen Gör.
4.
Next of Kin / De Närmast Sörjande.
5.
Lovelorn Crime / Minnets Yta.
6.
Charlatan.
7.
Universal Truth / Ingen Sanning Är Allas.
8.
The Garroter / Banemannen.
9.
Continuum / Kontinuerlig Drift.
10.
All Things Will Pass / Allting Tar Slut.

**) Stefan Boman współpracował m.in. z Def Leppard i Entombed; z kolei Geoff Pesche realizował materiały dla Black Sabbath (Forbidden, 1995) i Paradise Lost (Icon, 1993).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.