Postanowienie na rok 2020 brzmi „Nie narzekać”. W końcu już pięć wieków temu angielski klasyk napisał
Przestań narzekać, na co nie masz rady,
Lecz szukaj rady w tym, na co narzekasz.
[William Shakespeare, Dwaj panowie z Werony, 1623]
W niniejszym podsumowaniu nie powinniście zatem znaleźć ani jednego słowa krytyki [akurat, bo jeszcze ktoś w to uwierzy, przecież Grendel to nie tylko redaktor naczelny, ale też naczelny redakcyjny malkontent – przyp. red.]. Rozczarowania roku 2019 roku zostały zatem świadomie zignorowane. Nie chcę narzekać ani na poziom repertuarowy stacji radiowych o globalnym zasięgu, nadmierną popularność polskiej muzyki tanecznej ;), ani też na dostępność w naszym kraju interesujących płyt czy nikłą frekwencję na niektórych koncertach. Porozmawiajmy o muzyce… Celem muzyki jest abstrakcyjny wpływ twórcy na emocje słuchacza, który subiektywnie przyswaja dźwięki, a czyni to niekoniecznie świadomie i racjonalnie. Ponieważ każdy człowiek te same dźwięki i ich sekwencje odbiera inaczej, w efekcie wszystkie plebiscyty czy podsumowania należy traktować z pewną dozą rezerwy. Jedną z misji środków masowego przekazu jest opiniotwórczość, zatem obiektywność czy też bezstronność można uznać za jeden z nadrzędnych celów publicystyki. Relatywizm bywa oczywiście dopuszczalny, jednak nadmiernie subiektywne sugerowanie „jedynych słusznych wyborów” jest ewidentnym zaprzeczeniem rzetelności, a nawet nosi znamiona nachalnej promocji.
Po tym nieco przydługim wstępie przejdźmy do szczegółów. W ubiegłym roku obiecałem podsumowanie z gatunku „minimum słów = maksimum konkretów” i podobnie ma być tym razem. Rankingi TOP tradycyjnie podzieliłem obszarowo – Polska i zagranica. W obu znalazło się po 21 płyt, bo 21 jest nie tylko liczbą Fibonacciego i trójkątną, ale także liczbą atomową skandu*. Albumy koncertowe wyróżniłem osobno, jednak z naciskiem na wydawnictwa z obrazem (DVD i/lub Blu-Ray), a składanki, płyty z coverami i wznowienia – z założenia pominąłem. Kolejność w TOP 10 została „wymuszona” dla formalności rankingu, ale TOP 3 wymagały już wielokrotnego, uważnego przesłuchania kilku płyt, szczególnie zagranicznych, bo tam konkurencja była dość wyrównana.
Poprzednie podsumowania: AD 2018, AD 2017, AD 2016, AD 2015.
*) Jaki związek ma skand z muzyką? Krótko mówiąc: niezwykle istotny – skand jest wykorzystywany do produkcji anten telefonów komórkowych. Za każdym razem, gdy słuchacie Spotify z telefonu, pamiętajcie o tym 😉
Płyta roku – Polska (Album of the Year – Poland)
1. Tides From Nebula – From Voodoo To Zen
2. Tubis Trio – So Us
3. Voo Voo –Za niebawem
4. ROSK – Remnants
5. Maciej Obara Quartet – Three Crowns
6. Zbigniew Preisner, Dominik Wania – Twilight
7. LowBow – Murmurs (debiut roku*)
8. Hania Rani – Esja
9. Marek Napiórkowski – Hipokamp
10. Fisz Emade Tworzywo – Radar
11-21. EABS – Slavic Spirits
Marcelina Gawron Music Quintet – Notes of Life (jazzowy debiut roku)
Lebowski – Galactica
Lion Shepherd –III
Low Key – Distance
Michał Martyniuk – Resonate
Mazolewski/Porter – Philosophia
Millenium – The Web
Natalia Przybysz – Jak malować ogień
Q YA VY – II
Retrospective – Latent Avidity
*) Murmurs został uznany za debiut roku, choć nie jest to pierwsze wydawnictwo duetu LowBow (w 2018 roku ukazała się EP-ka Hopla!). Jest to jednak ich pierwszy regularny album długogrający.
A potem było ich trzech… Na szczęście zmniejszenie składu z kwartetu do trio nie zaszkodziło Tides From Nebula, co dotknęło ponad 40 lat temu grupę Genesis. Warszawskiej formacji udało się niemal niezauważalnie skierować urzekającego post rocka w kierunku muzyki bardziej ilustracyjnej i przestrzennej, choć klimat emocjonalny się nie zmienił. Więcej klawiszy, a mniej gitar zaowocowało bardziej melodyjnymi kompozycjami, które nie giną w gitarowej masie dźwięków. Ta płyta uzależnia w kontrolowany sposób, jak wciągający film z akcją pełną dynamicznych zwrotów. Tak jak droga od voodoo do zen… Tubis Trio pojawiło się w moich rankingach 2 lata temu i nie wypada z pierwszej szóstki. Idealna równowaga pomiędzy jazzową spontanicznością a autentyczną perfekcją instrumentalną nie znikła, trudno na So Us znaleźć słaby punkt czy utwór – zapychacz. Perfekcja instrumentalistów, wiarygodność kompozycji i spójność materiału dały znów wyborną ucztę, która tym razem zauważalnie wychodzi poza ramy jazzu. Jestem przeszczęśliwy, że mamy takich młodych, utalentowanych twórców w Polsce. Jednocześnie zastanawiam się, jakim cudem jest Voo Voo, które wydaje płyty od ponad 30 lat i wciąż potrafi zaskakiwać zmianami konwencji, nie schodząc jednak poniżej pewnego, wyśrubowanego już dawno poziomu. Za niebawem to jak zawsze unikalnie znakomite teksty Wojciecha Waglewskiego i pozornie ten sam charakterystyczny klimat. Muzyka jest momentami bardziej żywiołowa, a nawet taneczna (zgodnie z deklaracją lidera „ja tańczę, się poruszam, inaczej nie umiem, inaczej nie muszę”), ponadto więcej tu niż ostatnio miejsca na jazzrockowe improwizacje. Muzyka, którą wykonuje duet LowBow (kontrabas i wiolonczela) nie mieści się w żadnym współczesnym gatunku. W utworach, które znajdziemy na Murmurs słychać zarówno inspiracje muzyką poważną i jazzową, jak i folkową oraz ambientem. Minimalizm i brak orkiestracji wcale nie rażą, dzięki temu ilustracyjność kompozycji staje się silniejsza, bez utraty melodyjności i liryczności. Akustyczne gitary, miarowy rytm i intrygujące, chóralne śpiewy, miejscami a capella na tle dźwięku skrzypiec to elementy stylistycznej wolty post blackmetalowego ROSK. Ale na pewno nie był to zwrot o 180 stopni? Owszem, złagodnieli bardzo, ale wciąż emanują mrokiem, melancholią, tajemniczością i niezwykłym ładunkiem emocjonalnym. Remnants to płyta do słuchania w sterylnych warunkach i z dużą ostrożnością, bo może pogłębić smutki i tęsknoty… Jeśli utwory polskiego muzyka jazzowego składają się na debiutancki album wydawany przez wytwórnię ECM, to można ogłosić imponujący sukces. Jeśli drugą płytę wydaje też ECM, to oznacza już wielki prestiż. Tak stało się w przypadku „Trzech koron” saksofonisty Macieja Obary, który wraz z pianistą Dominikiem Wanią oraz Norwegami Ole Morten Vågan (bas) i Gardem Nilssenem (perkusja) nagrał autorskie kompozycje, uzupełnione własnymi interpretacjami utworów Henryka Góreckiego oraz niezwykły Mr S. poświęcony Tomaszowi Stańce. Wspomniany Dominik Wania perfekcyjnie zagrał również, tym razem solo na fortepianie, na płycie Twilight, która zawiera 9 subtelnych kompozycji Zbigniewa Preisnera.
To mógłby być kolejny album z muzyką filmową, gdyby nie powstał jako samodzielne dzieło, choć naprawdę trudno nie odbierać tego materiału jako ilustracyjnego. Fascynacja fortepianem była główną przyczyną powstania płyty Esja. Hania Rani nagrała w 3 europejskich stolicach 10 półimprowizowanych miniatur, które porażają prostotą, a zarazem zarażają pięknem, przynosząc niemal romantyczne ukojenie. Trzeci rozdział dzieła pod tytułem Lion Shepherd pokazał, że grupa obrała właściwą drogę. To już nie jest obiecujący zespół, który debiutuje w interesujący sposób, aczkolwiek nie wychodzi poza poprawność rocka podlanego progresywnym sosem. Teraz to już dojrzała art-rockowa grupa, świadomie wykorzystująca bliskowschodnie wpływy i elementy world music. Z kolei, projekt Fisz Emade Tworzywo braci Waglewskich nie można już określać mianem „intelgientnego hip-hopu z elektroniką w tle”, ani tym bardziej kojarzyć z rapem. Synowie nie wyprą się swojego ojca, bo podobnie jak w dziełach Voo Voo, mnóstwo na Radarze inteligentnych i refleksyjnych tekstów (Fisza) oraz wyluzowanych kompozycji [aczkolwiek nie można tu pominąć faktu, że Emade był współproducentem ’Za niebawem’ – przyp.aut.]. I tyle oczywiście wspólnego, bo w muzyce słychać ewidentne fascynacje dźwiękami rodem z lat 80., pulsującej elektroniki czy miękki bas, oznaczające że Bartosz i Piotr Waglewski wciąż się rozwijają, szukając nowych rozwiązań brzmieniowych. I chwała im za to…
Płyta roku – świat (Album of the Year – World)
1. Michael Kiwanuka – Kiwanuka
2. Leprous – Pitfalls
3. The Cinematic Orchestra – To Believe
4. Mike Holober and the Gotham Jazz Orchestra – Hiding Out
5. Nick Cave & The Bad Seeds – Ghosteen
6. Bruce Soord – All This Will Be Yours
7. Mono – Nowhere Now Here
8. IQ – Resistance
9. Rival Sons – Feral Roots
10. Ezra Collective – You Can’t Steal My Joy (debiut roku*)
11-21. Claypool Lennon Delirium, The – South Of Reality
Avishai Cohen – Arvoles
Beth Hart – War In My Mind
Opeth – In Cauda Venenum
Bjørn Riis – A Storm Is Coming
Louis Sclavis – Characters On A Wall
Bruce Springsteen – Western Stars
Suldusk – Lunar Falls
Tool – Fear Inoculum
Warmrain – Back Above The Clouds
Weyes Blood – Titanic Rising
*) Przypadek czy już reguła? Analogiczna sytuacja jak w polskim TOP 10 – album zostaje uznany za debiut roku, choć nie jest to pierwsze wydawnictwo Ezra Collective (brytyjski kolektyw wydał wcześniej 2 dwudziestokilkuminotowe EP-ki – w 2016 i 2017).
Moje deliberacje przy wyborze zagranicznego albumu roku trwały niemal do ostatniego momentu przed publikacją. Przez długi czas na czele „harcowała” ostateczna trójka, permutująca się tak długo, że musiało się to skończyć porzuceniem przeze mnie Spotify na rzecz przesłuchiwania płyt CD. W efekcie pozostało tylko dwoje wykonawców, co wcale jednak nie uprościło sprawy. O pierwszeństwie Michaela Kiwanuki zdecydował właściwie jeden argument. Kiwanuka jest albumem, pomimo że niezwykle bogatym i zmiennym, to zarazem niezwykle zrównoważonym i harmonijnym, obrazującym dojrzałość wokalisty. Końcowy werdykt, uwzględnił to, jaką drogą podążali muzycy w ostatnich latach, wydając trzy ostatnie płyty. Brytyjski piosenkarz ugandyjskiego pochodzenia intrygująco rozwija się z płyty na płytę, przechodząc od aksamitnego, ale jednak prostego, soulu, poprzez wytworny indie pop-rock i docierając do wyjątkowo atrakcyjnej brzmieniowo mieszanki blues rocka, folku i soulu z domieszką indie. Owszem, Pitfalls grupy Leprous również prezentuje niezwykłe przełamanie gatunkowych granic, co było bardzo odważnym posunięciem w przypadku grupy kojarzonej dotychczas z metalem progresywnym, skoro kompozycje ocierają się nie tylko o jazz, ale nawet synth-pop. Norwegowie zrobili to tak nowocześnie i atrakcyjnie, że ich nowe dzieło mogłoby zasłużyć na moją najwyższą ocenę, gdyby 4 lata wcześniej nie wydali The Congregation [na marginesie, płyta ta zajęła również 2. miejsce w rankingu AD2015, choć z perspektywy czasu oceniam ją zdecydowanie jako album 2015 roku – przyp. aut.]. Tuż za czołową dwójką znalazł się album The Cinematic Orchestra, do nagrania którego Jason Swinscoe tradycyjnie zaprosił doskonałych instrumentalistów i wokalistów, prezentując interesującą wizję hipnotyzującego konglomeratu nu jazzu i muzyki elektronicznej. Ich żywiołowe połączenie pozwoliło na poszerzenie dotychczas penetrowanych przestrzeni o nowe „stare” horyzonty, choćby inspiracje soundtrackami z lat 60. czy zerwanie z kajdanami nużących solówek.
Nominacja do Grammy w kategorii „Najlepszy album dużego zespołu jazzowego” za Hiding Out dla Gotham Jazz Orchestra Mike’a Holobera mówi sama za siebie, bo tu nie pojawiają się przypadkowe dzieła. To hołd dla natury, który zachwyca wyrafinowaniem i organiczną kreatywnością. Minimalistyczna awangarda Ghosteen pokazuje w hipnotyzujący sposób duchową podróż Nicka Cave’a po tragicznej śmierci jego syna. Jakże inne emocje przeżywał Bruce Soord, którego do nagrania All This Will Be Yours zainspirowały narodziny trzeciego dziecka. Pomimo tego szczęścia, powstał album typowy dla brytyjskiego muzyka, przepełniony melancholią i nostalgią, subtelnymi melodiami opartymi na zestawieniu miękkiego brzmienia gitary akustycznej, bogato wykorzystanej elektroniki z kojącym wokalem. Japońskiemu, post-rockowemu Mono niezmiennie udaje się wytworzyć ten sam refleksyjno-mroczny klimat, który znany jest z poprzednich wydawnictw. Klimat ten jednak wcale nie nuży, bo słuchacz jest wręcz bombardowany zmiennością doznań budowanych przez „galopujące” gitary wsparte jednostajną perkusją i klawiszowe pasaże uzupełniane ambientowymi brzmieniami i eterycznymi wokalizami. Niby nic nowego, ale docenić należy niespodziewaną spójność tak różnych emocjonalnie kompozycji. Brytyjscy weterani rocka neoprogresywnego, rówieśnicy Marillionu – IQ – wydanym po 5 latach milczenia Resistance może nie dokonali stylistycznej wolty, ale jeszcze bardziej oddali się od swoich korzeni, nagrywając jeden z topowych albumów w swojej karierze. Zacytuję tu tytuł jednej z angielskojęzycznych recenzji, który utkwił mi w pamięci: „Niesamowite, poetyckie, głębokie, pełne, potężne, niepowtarzalne …„, ale w którym brakuje jeszcze określenia „mroczne”, żeby w pełni oddać klimat tego manifestu wrażliwości muzycznej i kondycji twórczej (aczkolwiek dwupłytowy album byłby może wyżej, gdyby nie zauważalne miejscami zbędne dłużyzny). Retrorockowa scena jest ostatnio coraz bogatsza, choć Rival Sons kolejnymi wydawnictwami wciąż nie pozostawiają złudzeń, kto na niej rządzi. Feral Roots z pewnością nie jest ich najlepszym albumem, co nie zmienia faktu, że to solidna dawka znakomicie wyprodukowanej, wybornej muzyki. To niezwykle inteligentne przypomnienie patentów z lat 60. i 70. połączone z nowoczesnym brzmieniem i – świadomie to powtórzę – świetną produkcją. Debiutancka płyta jazzującego projektu z Londynu – Ezra Collective – to radosny, bezpretensjonalny patchwork dubu, reggae, rhythm’n’bluesa, afrobeatu i funku. Może nie jest nadzwyczaj spójny, ale prezentuje harmonijne granie, które potrafi zarówno relaksować, jak i dać strzał energii.
Płyta koncertowa (Live Album of the Year)
Koncertowy album roku 40 Live – Curætion-25 + Anniversary nie dość, że zawiera zapisy filmowe dwóch koncertów grupy The Cure, to jeden z nich (dwuczęściowy Curætion-25: From There To Here | From Here To There) można uznać za filmowy majstersztyk. Reżyser – Nick Wickham – pokombinował z montażem, bawiąc się barwami, efektami, a nawet ostrością. Od razu przychodzi mi do głowy słynny 101 Depeche Mode. Drugi występ, z londyńskiego Hyde Parku jest kompletnie inny – zarówno repertuarowo, jak i filmowo. To ten koncert, który prezentowany był w lipcu 2019 roku w kinach na całym świecie – Anniversary: 1978-2018 Live In Hyde Park London.
1. The Cure – 40 Live – Curætion-25 + Anniversary
2-5. Joe Bonamassa – Live At The Sydney Opera House
Steve Hackett – Genesis Revisited Band & Orchestra: Live at the Royal Festival Hall Music
Imany – Live At The Casino De Paris
Sons Of Apollo – Live With The Plovdiv Psychotic Symphony
Joe Bonamassa wydał już 17 albumów koncertowych, bijąc rekord w 2014 roku, kiedy to ukazało się ich aż pięć. Najnowszy jednak różni się od wcześniejszych solidnie rozbudowanymi partiami klawiszowymi i znaczącym wykorzystaniem dęciaków (trąbka i saksofon), swoje zrobiły też całkiem solidne chórki. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku Steve’a Hacketta. Traktowanie kolejnego albumu z serii Genesis Revisited jako kolejnego odcinka sagi jest błędem. Gra orkiestry Heart of England pod batutą Kanadyjczyka Bradleya Thachuka uczyniła ten album najlepszym koncertowym wydawnictwem Hacketta – nowe aranżacje klasycznych utworów grupy Genesis z lat 70. i mniej znanych, solowych Steve’a dodały im nowych barw i zmieniły ich „wymiary”. A Ned Sylvan spokojnie mógłby być kolejnym wokalistą Genesis, gdyby grupa kiedykolwiek jeszcze się reaktywowała. Wspaniałym, szorstkim, a zarazem uduchowionym, głosem oczaruje Was Imany w przepięknej scenerii Casino de Paris, wywołując niezwykłe emocje, jak mało kto potrafi. Kiedy dorzucimy do tego, biegłych instrumentalistów, pierwszorzędny chór, świetnie zestawioną setlistę, tradycyjne zmiany nastrojów wokalistki, otrzymamy koncert – marzenie [gdybym miał być w pełni subiektywny, to zapis paryskiego koncertu byłby prawdopodobnie płytą koncertową roku – przyp. aut.]. Supergrupę Sons Of Apollo miałem okazję widzieć w akcji z odległości kilku metrów, fotografując ich na festiwalu Be Prog! My Friend w Barcelonie w 2018 roku (podobnie zresztą jak i Hacketta). Wierzcie mi, amerykański kwintet zasługuje na określenie super – zacytuję tu sam siebie: „Znakomici muzycy nagrali znakomitą płytę i zagrali znakomity koncert.„. Nie inaczej było w przypadku występu w rzymskim amfiteatrze w bułgarskim Płowdiw. Tym razem mamy koncert i z orkiestrą, i z chórem oraz starannie dobrane covery (m.in. Aerosmith, Led Zeppelin, Pink Floyd, Queen, Rainbow), co powoduje, że wydanie podwójnego albumu koncertowego, mając na koncie 1 płytę studyjną, nie jest komercyjną wpadką. Muzycznie – doskonale, wizualnie – magicznie, ale to można właściwie powiedzieć o wszystkich wspomnianych tu koncertach [no może z wyjątkiem albumu roku, który został wybrany ze względów historyczno-emocjonalnych, aczkolwiek to jednak nie moja bajka – przyp. aut.].
Koncert roku (Gig of the Year)
Zdjęcia z wybranych koncertów roku 2019 [z archiwum autora]
Nominatów w kategorii Koncerty roku wybierałem jedynie spośród tych, na które udało mi się dotrzeć, choć niekoniecznie je fotografowałem (aczkolwiek jest tylko jeden taki koncert). Inne podejście byłoby nierzetelne. Lista została ułożona chronologicznie, a wybór został dokonany w oparciu o subiektywny odbiór nie tylko muzyki i oświetlenia, ale również biorąc pod uwagę nastrój, formę muzyków i kontakt z publicznością. I na poniższej liście mamy znów 21 pozycji:
– Caravan w warszawskiej Progresji (galeria zdjęć)
– Skalpel Big Band w łódzkiej Wytwórni (galeria zdjęć)
– Morcheeba w warszawskiej Progresji (galeria zdjęć)
– Wojtek Mazolewski Quintet na Bielskiej Zadymce Jazzowej (galeria zdjęć)
– Pat Metheny Trio na Bielskiej Zadymce Jazzowej (galerie z BCK oraz NOSPR)
– Trombone Shorty & Orleans Avenue w warszawskim Palladium (galeria zdjęć)
– Loreena McKennit w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca (galeria zdjęć)
– Grzegorz Turnau w łódzkim Teatrze Muzycznym (galeria zdjęć)
– Kandace Springs na Siesta Festival (galeria zdjęć)
– Suzanne Vega w warszawskiej Stodole (relacja)
– Kraftwerk 3D na festiwalu Tauron Nowa Muzyka (galeria zdjęć)
– Toto w sopockiej Operze Leśnej (galeria zdjęć)
– Joss Stone na Młyn Jazz Festival (galeria zdjęć)
– Beth Hart na Ladies’ Jazz Festival (galeria zdjęć)
– Michał Urbaniak na Love Polish Jazz Festival (galeria zdjęć)
– Nancy Vieira w warszawskim Palladium (galeria zdjęć)
– Cugowski z Zespołem Mistrzów w łódzkiej Atlas Arenie (galeria zdjęć)
– Tangerine Dream w warszawskiej Progresji (galeria zdjęć)
– Silvana Peres w katowickiej Filharmonii Śląskiej (galeria zdjęć)
– Wardruna w warszawskim Palladium (galeria zdjęć)
– Natalia Przybysz w łódzkiej Wytwórni (galeria zdjęć)
Muzyczna biografia roku (Music Biography of the Year)
Kto czyta książki, żyje podwójnie.
[Umberto Eco]
Co do biografii wyboru nie pozostawiła mi Teresa Chylińska. Niemal 90-letnia muzykolożka, która jest bodajże największą znawczynią biografii Karola Szymanowskiego, napisała książkę o niedoszłym romansie rodzimego kompozytora i jego zamężnej sąsiadki. Tekst, w dużej mierze oparty na dziennikach i listach różnych osób, przedstawia również sielankowy obraz ukraińskiej wsi przed I wojną światową. Pozycja nietypowa, może dla niektórych niebezpiecznie ocierająca się o melodramat, ale jednak dzięki temu wyjątkowa, szczególnie, że prezentuje nieznane bądź mało znane wątki z biografii Szymanowskiego.
1. Teresa Chylińska – Karol Szymanowski. Romans, którego nie było? Między Tymoszówką i Wierzbówką (Polskie Wydawnictwo Muzyczne)
2-5. Maria Hesse – Bowie. Biografia (Debit)
Krzysztof Karpiński – Tylko smutek jest piękny. Opowieść o Mieczysławie Koszu (Wyd. Literackie)
Robin D.G. Kelley – Thelonious Monk. Geniusz inny niż inni (Kosmos Kosmos)
Brian May, Roger Taylor, Harry Doherty – Skarby Queen. Oficjalna historia legendy rocka (Sine Qua Non)
Słowo końcowe rozpocznę od cytatu:
Nieważne co, byle wzruszało, oczarowywało, przenikało do głębi, budziło dreszcze!
[Nancy H. Kleinbaum, Stowarzyszenie umarłych poetów]
Słowa te dotyczą poezji, ale z muzyką jest właściwie analogicznie. Co prawda, że względu na powszechną dostępność i niemal wszechobecność środków elektronicznych granice między kulturą masową a kulturą wysoką zatarły się już na początku XXI wieku, jednak mimo tego, a może właśnie dlatego, trudno wiele dokonań muzycznych traktować dostatecznie poważnie jedynie przez pryzmat emocji, które wywołują. Czyż nie jest tak, że w swoich opiniach często kierujemy się ślepym zapatrzeniem i przyzwyczajeniami, nie otwierając się na nowe? Szczególnie widoczne bywa to w plebiscytach organizowanych przez specjalistyczne media, gdy zdarza się, że głosowanie wskazuje płyty wykonawców uwielbianych, niezależnie od ich rzeczywistej jakości. Ale z drugiej strony, jakości dóbr kultury nie da się ani zmierzyć, ani obiektywnie wycenić. Na nasze szczęście, bo dzięki temu wszystkie rankingi i plebiscyty niosą ze sobą dozę niepewności i mogą przynieść niespodziewane rozstrzygnięcia, a w różnych podsumowaniach można znaleźć przeróżne interesujące rekomendacje…
Marek J. Śmietański
PS. Tradycyjnie rankingi wyróżnionych przeze mnie albumów uzupełniam o listy płyt, które zostawiły w mojej pamięci pewien ślad, niekoniecznie łatwy do sprecyzowania. Po raz pierwszy jednak umieściłem w nim również płyty wykonawców, za którymi nie przepadam bądź są mi obojętni, ale których – w przeciwieństwie do wielu recenzentów – klasę potrafię docenić bez ślepego zapatrzenia w swoich idoli [których zresztą nie potrafię wskazać – przyp. aut.].
Brzmienia progresywne zagraniczne (foreign prog sounds)
Lee Abraham – Comatose
Afenginn – Klingra
Jon Anderson – 1000 Hands: Chapter One
Aristocrats, The – You Know What…?
Big Big Train – Grand Tour
Tim Bowness – Flowers At The Scene
Clepsydra – The Gap
Flower Kings, The – Waiting For Miracles
Flying Colors – Third Degree
Steve Hackett – At The Egde Of Light
Karfagen – Echoes From Within Dragon Island
Los Exploradores – Inventure (progrockowy debiut roku)
Monkey3 – Sphere
Neal Morse Band, The – The Great Adventure
Quantum Fantay – Yemaya Orisha
Red Sand – FoRsAkEn
Devin Townsend – Empath
Lżejsze brzmienia zagraniczne (foreign gentle sounds)
Beirut – Gallipoli
Lewis Capaldi – Divinely Uninspired To A Hellish Extent
Lou Doillon – Soliloquy
Stella Donelly – Beware Of The Dogs (popowy debiut roku)
Andy Grammer – Naive
Aldous Harding – Designer
Jazzmeia Horn – Love and Liberation
Joe Jackson – Fool
Chaka Khan – Hello Happiness
Angelique Kidjo – Celia
Brad Mehldau – Finding Gabriel
National, The – I Am Easy To Find
Picturebooks, The – The Hands Of Time
Purple Mountains – Purple Mountains (rockowy debiut roku)
Red Box – Chase The Setting Sun
Freya Ridings – Freya Ridings
Joel Ross – KingMaker
Simply Red – Blue Eyed Soul
Snarky Puppy – Imigrance
Vanishing Twin – The Age Of Immunology
Chelsea Wolfe – A Birth Of Violence
Nilüfer Yanya – Miss Universe
Cięższe brzmienia (heavier sounds)
Alcest – Spiritual Instinct
Amon Amarth – Berserker
Baroness – Grey And Gold
Darkwater – Human
The Hu – The Gereg (metalowy debiut roku)
In Flames – I, The Mask
Insomnium – Heart Like A Grave
Jinjer – Macro
Ramstein – Rammstein
Rotting Christ – The Heretics
Soen – Lotus
Spirit Adrift – Divided by Darkness
Swallow The Sun – When A Shadow Is Forced Into The Light
Wheel – Moving Backwards
Niezwykle ciekawe zestawienie. O wielu nie słyszałem więc trzeba będzie się zainteresować. Dodaję do ulubionych.
Nie wiem, czy ciekawe, ale z pewnością subiektywne 🙂 Aczkolwiek i tak większość płyt z corocznych zestawień znika z pamięci po kilku latach (niektóre nawet i po roku). Zobaczymy jak będzie tym razem…