Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records (2020)

Podobno tylko 39% Polaków przyznało się do przeczytania przynajmniej jednej książki w roku 2019. Podobno jest lepiej niż w latach ubiegłych, gdyż mamy do czynienia z tendencją wzrostową – tak przynajmniej twierdzi Biblioteka Narodowa. Trwają wakacje, wydaje się więc, że jest to idealny czas, aby popracować nad statystykami i zaczytać się w jakiejś historii … A o czym lubi czytać fan muzyki? Oczywiście o muzyce. Dlatego proponuję Wam książkę Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records, która ukazała się w Polsce dzięki wydawnictwu In Rock. Co prawda od premiery minęło już parę miesięcy, ale warto sięgnąć po pozycję, która stanowi swego rodzaju „autobiografię” jednej z największych i najbardziej wpływowych wytwórni metalowych na świecie. Tak, wiem, zaraz zostanie mi wypomniane, że autobiografia to określenie odnoszące się do osób, jednak w tym przypadku wydaje się ono adekwatne, gdyż Metal Blade Records to Brian Slagel, a Brian Slagel to Metal Blade Records (no i czasem Death Records). To on, przy współpracy Marka Eglingtona, podjął się spisania historii wytwórni, która stała się impulsem do powstania Metalliki, odkryła dla świata Slayera, Cannibal Corpse, D.R.I., Corrosion Of Conformity (dla tych dwóch ostatnich otworzył odrębną wytwórnię Death Records, gdyż niektóre zespoły nie chciały podpisywać kontraktu z metalową wytwórnią). Oczywiście lista artystów związanych z MBR jest o wiele większa, a wśród nich są Mercyful Fate, King Diamond, Bitch, Amon Amarth, Armored Saint, … Mógłbym tak długo, ale sami sprawdźcie w książce.

A zaczęło się niepozornie, od fanatycznej miłości do muzyki, tape tradingu*, kupna i sprzedaży płyt na giełdzie zorganizowanej na parkingu przy siedzibie Capitol Records (gdzie Brian poznał swojego przyjaciela Larsa Urlicha), wydawania czasopisma oraz uczestnictwa w setkach koncertów rocznie (których później część organizował). Punktem wyjścia była jednak legendarna składanka Metal Massacre I – w pamięci fanów zapiała się jako ta, która pokazała światu Metallikę (w rzeczywistości spowodowała jej powstanie, ale jeśli nie znacie tej historii, to nie będę Wam spoilerował). I tak w 1982 roku oficjalnie zaczęło funkcjonować Metal Blade Records, wytwórnia którą – aż trudno w to uwierzyć – Brian Slagel tworzył przez wiele lat sam, prowadząc ją w domu swojej matki.

Nie ukrywam, że do książki zasiadłem z wielkimi nadziejami. W końcu lata osiemdziesiąte są mi bliskie. Wprawdzie przyszło mi żyć za żelazną kurtyną, w tej części Europy, do której muzyczne nowości i trendy docierały z opóźnieniem, jednak to, co łączyło nas z wieloma muzycznymi maniakami na całym świecie, to głód muzyki oraz pasja i determinacja w odkrywaniu nowych dźwięków (także za pomocą tape tradingu). Stąd też oczekiwałem, że Brian przeniesie mnie w lata osiemdziesiąte (i następne), odkrywając kawał historii dotychczas mi nieznanej.

Oczekiwania zostały spełnione połowicznie. Historia wytwórni została potraktowana przez Briana dość nierównomiernie. W dużej części skupił się na powstaniu Metal Blade, jej początkach związanych z podpisywaniem kolejnych kontraktów, problemach związanych z dystrybucją, swoich błędach i sukcesach, a przede wszystkim na pracy, jaką włożył w pozyskiwanie zespołów i przeczesywanie sceny (w szczególności undergroundowej). Choć wielu mogło się tego spodziewać, to nie jest jednak historia okraszona setkami anegdot związanych z zespołami (choć takie w niewielkim stopniu w książce znajdziemy), czy wspomnieniami o zespołach, które przepadły gdzieś w dziejach, a które warto przypomnieć. Brian skupia się na samej wytwórni, na pokazaniu historii jej rozwoju, wskazania problemów, z jakimi się spotykał, tylko w niewielkim stopniu łącząc ją z historią rozwoju scen L.A., San Francisco czy później Nowego Yorku. Z jednej strony szkoda, z drugiej – możemy poznać kawałek świata muzycznego biznesu, w którym na dość ugruntowanej mapie muzycznej, z korporacjami fonograficznymi w tle, zaczęły pojawiać się nowe, młode wytwórnie, pełne pasji i zaangażowania, dające zastrzyk świeżej krwi i tworzące trendy, które na stałe zapisały się w historii muzyki.

Niestety w dużej mierze Brian skupił się na latach osiemdziesiątych, dużo mniej stron poświęcając latom dziewięćdziesiątym i prześlizgując się przez współczesny okres działalności wytwórni. Nie wiem, czy to wynika z sentymentu, jakim darzy tamten czas, czy też może dalszy okres działalności firmy nie był już tak pasjonujący. Szkoda, bo biorąc pod uwagę portfolio Metal Blade oraz fakt, że wytwórnia stoi za rozwojem sceny metalcore’owej, można było jeszcze wiele o niej opowiedzieć.

Historia przeplatana jest mini-wywiadami, przeprowadzonymi z twórcami związanymi z Metal Blade. Wśród nich są m.in. Betsy Weiss z Bitch, Joe Vera z Armored Saint i Fates Warning, King Diamond, Chris Barnes z Six Feet Under i Cannibal Corpse, Johan Heggi z Amon Amarth, a także James Hetfield wspominający o nagraniu pierwszego utworu w historii Metalliki na składankę Metal Masacre I. Niestety wszystkie te wywiady brzmią jak laurka wystawiana Brianowi. Artyści wspominają o rodzinnej atmosferze panującej w wytwórni, o zasadach, jakie w niej obowiązują, o zaangażowaniu Briana w jej funkcjonowanie. Momentami czułem się, jakbym był na Ulicy Sezamkowej. Nie twierdzę, że wypowiedzi nie były szczere, ale trochę to słabo wypada jako całość. Nawet Kerry King postanowił dyplomatycznie odnieść się do współpracy z Metal Blade, mimo iż powszechnie wiadomo, że rozstanie Slayera z wytwórnią nie miało przyjemnego charakteru. Slayer za sprawą Ricka Rubina wydał w Def Jam Record – dzisiaj już kultową płytę – Raining Blood, mimo iż Metal Blade miało zgodnie z kontraktem prawo do jej wydania. Za to w rewanżu Metal Blade wydało bez zgody zespołu i wbrew jego woli mini koncert Live Undead, o czym w książce Brian jakoś zapomniał wspomnieć.
Czy zatem Dla dobra metalu… to książka, po którą warto sięgnąć? Zdecydowanie tak. Mimo, iż współczesność została w niej potraktowana po macoszemu, to historia Metal Blade z początku jej działalności pokazuje obraz sceny metalowej lat osiemdziesiątych od strony show biznesu. Opisuje niuanse ówczesnego biznesu i trudy, z jakimi musieli mierzyć się niezależni wydawcy. Dodatkowo, Brian pokusił się o dość ciekawą analizę biznesu muzycznego na najbliższe lata, z uwzględnieniem udziału w nim serwisów streamingowych (wkrótce będzie można zweryfikować, czy i tym razem miał rację). Wspomnę, że sama książka jest naprawdę ładnie wydana (tłoczona okładka robi pozytywne wrażenie), a wstęp do niej napisał Lars Urlich, co też jest pewnego rodzaju ciekawostką.  Zapewne nie raz do niej wrócę, na razie jednak w ramach zwiększania statystyk czytelniczych, sięgam po kolejną pozycję wydaną przez In Rock, czyli Ryk bestii, który w ramach pre-oderu dotarł pod mój dach. Miłego czytania!

Radosław Szatkowski

 

*) Tape trading – inicjatywa, która narodziła się w latach osiemdziesiątych, polegająca na wymianie między fanami nagrań koncertowych – z czasem nazwanych bootlegami – najczęściej zarejestrowanych przez tych fanów na zwykłych magnetofonach. Z biegiem czasu, oprócz nagrań koncertowych, przesyłano nagrania demo, ep, czy też płyty zespołów, które traktowały tą inicjatywę jako rodzaj promocji w innych regionach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.