Ragnar Ólafsson (2020) – m.i.s.s.

Wrzesień to jeden z najlepszych miesięcy na wyprawę na Islandię. U progu jesieni pięknie mieszają się barwy natury – pojawiają się niemal wszelkie odcienie żółci, pomarańczu i czerwieni. Wtedy można już też obejrzeć zorzę polarną, niedostrzegalną latem ze względu na białe noce. Wrzesień to miesiąc pełen kolorów, kontrastów i magicznych atrakcji. W Europie Środkowej natura również zaczyna urzekać bogactwem odcieni, a jednocześnie oplata świat babim latem, które zwiastuje początek złotej jesieni.

1 września 2020 roku to dzień premiery m.i.s.s. – drugiego solowego albumu islandzkiego muzyka Ragnara Ólafssona, prawdopodobnie najbardziej znanego z roli klawiszowca i wokalisty zespołu Árstíðir oraz od niedawna sidemana grupy Sólstafir. Nic bardziej mylnego – Ragnar jest nie tylko multiinstrumentalistą, ale również utalentowanym songwriterem. Trzy lata temu ukazała się jego pierwsza solowa płyta zatytułowana Urges, na której nie tylko śpiewał, ale zagrał również na gitarze, ukulele, banjo oraz instrumentach klawiszowych. Tym razem swoje partie instrumentalne ograniczył jedynie do gitary, pozostałe “oddając” kilkunastu zaprzyjaźnionym instrumentalistom (m.in. basista Hálfdán Árnason i gitarzysta Baldvin Freyr Þorsteinsson grali już na Urges) i ponownie powierzając produkcję sprawdzonemu Axelowi ‘Flexowi’ Árnasonowi.

Materiał, który został nagrany na m.i.s.s., powstał latem 2017 roku w trakcie kilkutygodniowej podróży po Mississippi łodzią “Summer Nights”, może nie stanowi typowego conceptu albumu, ale jest zbiorem piosenek poświęconych wydarzeniom i osobistym emocjom, które towarzyszyły tejże wyprawie. Ragnar Ólafsson w żadnym wypadku nie wyparł się swoich korzeni i płyta, choć zawiera sporo elementów amerykańskiego rhytm’n’bluesa, soulu, a nawet country, podpartych europejskim songwritingiem, oferuje nam przede wszystkim islandzki folk ze zmiennością emocji podobną do muzyki, którą można znaleźć na płytach jego macierzystego Árstíðir. m.i.s.s. jest interesującą kontynuacją pomysłu na solową działalność przedstawionego na debiutanckim Urges, który epatował przede wszystkim nostalgią, melancholią i kojącą poetyckością. Tym razem Ólafsson zabiera nas w znacznie bardziej emocjonalną wyprawę, podczas której zadomowimy się w świecie wielowątkowych melodii i możemy doświadczyć różnorodnych wzruszeń muzycznych. Choćby pierwsza na płycie piosenka Southern Nights “płynie” sobie leniwie niczym podróż łodzią po spokojnej rzece, rozpoczynając się sentymentalnymi dźwiękami ukulele i delikatnym wokalem Ragnara (do którego z czasem dołącza Sólveig Ásgeirsdóttir), aby płynnie rozwijać się przy wsparciu coraz bardziej rozbudowanego instrumentarium, aż do finalnego, niemal chóralnego zwieńczenia…

Niemal każdy kolejny utwór przynosi nie mniej intensywne wrażenia i kolorowe obrazy. Zagęszczający się z czasem melodycznie Bald Eagles urzeka budowaniem nastroju, choć wokal pozostaje niezmiennie łagodny i nieśpieszny. Message z neoklasycznymi partiami na skrzypcach i wiolonczeli uderza zmiennością nastrojów – od subtelnych wokali po właściwie rockowe fragmenty. W utworze Deva zręcznie zostały pomieszane elementy à la country z solidnymi partiami gitarowymi i głębokimi wokalami duetu Ragnara i Sólveig. Melancholijnie i ascetycznie rozpoczynający się Minor Scratch zmienia swoje oblicze wskutek wykorzystania niepokojących rytmów perkusyjnych. Z kolei Muddy Waters stanowi klasyczną americanę o czysto bluesowym zabarwieniu, co w efekcie czyni z niego najbardziej energetyczny i przebojowy kawałek na płycie. Momentami depresyjny Paper Crane, z odgłosami deszczu w tle, przeszywa mrokiem sączącym się z niepokojących riffów gitary elektrycznej. Zamykający płytę Photograph to wzruszająca akustyczna ballada o pożegnaniu i wspomnieniach, która – jakżeby inaczej – przechodzi w rytmiczny, rockowy utwór z optymistycznym przesłaniem.

Widziałem cień w wypłowiałej trawie
Który powiedział mi, że lato wkrótce przeminie
Aż chłodna zima weźmie nas w swoje objęcia

Jedyne rzeczy, które dzielą nas od światła
To czas i nasz własny, niespokojny umysł
Ale zmierzch wkrótce wszystko naprawi
I gwiazdy będą świecić jakby jaśniej (…)

[Ragnar Ólafsson, Photograph]

Pomimo różnorodności aranżacji i mnogości muzyków, z którymi Rangar współpracował, m.i.s.s. stanowi spójną całość, która urzeka bogactwem brzmień i nastrojów na podobieństwo – wspominanej na wstępie – wrześniowej malowniczości natury. Trudno znaleźć tu utwory, które podbiją listy przebojów, ale traktuję to jako niezwykle ważną zaletę tej płyty. Muszę przyznać, że po pierwszym jej przesłuchaniu pomyślałem o niej “uroczo niewyraźna”, ale słuchałem z doskoku, bez należnego skupienia, co było poważnym błędem. Publicznie zatem rewokuję swoją pierwotną, błędną opinię i zdecydowanie polecam zapoznanie się z zawartością drugiego krążka przy pomocy słuchawek. Wtedy łatwiej docenić jej zawartość, którą krótko można opisać “urokliwie feeryczna i intrygująco plastyczna”.

Marek J. Śmietański

PS. Dziękujemy firmie Borówka Music za egzemplarz płyty do recenzji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.