Siedem śmiertelnych grzechów, siedem dróg do zwycięstwa,
siedem diabelskich ścieżek do nieba…*
TREY GUNN – amerykański basista, wirtuoz Chapman stick i warr guitar, najbardziej znany jest jako były członek King Crimson (w latach 1994-2003). Zanim został przyjęty do zespołu Roberta Frippa, był jego uczniem i brał udział w wielu nagraniach jego The League of Crafty Guitarists. Przez 5 lat w King Crimson stanowił basowe ogniwo podwójnego trio wraz z Tony Levinem. Jego grę można usłyszeć na czterech płytach studyjnych oraz kilku koncertowych, w szczególności na zestawie, który ukazał się pod wspólnym tytułem The ProjeKcts. Oprócz wydania kilkunastu albumów solowych we współpracy z różnymi instrumentalistami, wziął udział w nagraniach takich wykonawców jak m.in. Steven Wilson, David Sylvian, John Paul Jones, Toyah Willcox, Sean Malone, Jerry Marotta oraz zespołów Gordian Knot, Puscifer oraz The Deep Energy Orchestra.
Niestety, Trey Gunn nie znalazł czasu, aby umotywować swoje wybory (czytać: przedstawić konkretne dowody w ramach swojego przesłuchania). Ponieważ doświadczyliśmy już tego w przypadku Billy’ego Sherwooda, w żadnym wypadku nie zrzucamy winy na „trzynastkę”. I znów redaktor prowadzący, pomny swojej odpowiedzialności za cykl, podjął się napisania kilku komentarzy na temat wybranych albumów.
Album, który zabrałbyś na bezludną wyspę (zaczynamy raczej dość tradycyjnie, tak na rozgrzewkę) …
John Coltrane A Love Supreme (1965)
A Love Supreme, która jest uważana za jedną z najważniejszych płyt w historii jazzu, trwa raptem około 33 minuty. Jej zawartość stanowi czteroczęściowa suita, będąca ukoronowaniem duchowego nawrócenia Coltrane’a. Nie znajdziemy tu jednak popadania w przesadę w zakresie mistyki czy ezoteryki. Jest to płyta unikat, płyta, która stanowi muzyczne credo artysty, płyta, na której zarówno zaplanowane dźwięki, jak i te improwizowane są najwyższej klasy. Nic dodać, nic ująć…
Album, który mógłbyś sobie zaserwować jako przysłowiową poranną kawę (małe przebudzenie, choć jednak nie trzęsienie ziemi, ale emocje powinny rosnąć) …
Arvo Pärt Alina (1999)
Estoński kompozytor muzyki klasycznej i religijnej Arvo Pärt w latach 70. stworzył technikę nazywaną tintinnabuli (zw. dzwoneczkową), inspirowaną muzycznymi tradycjami średniowiecza i renesansu. Polega ona na zbliżaniu się i oddalaniu – niczym poruszający się dzwoneczek – od stałego centrum brzmieniowego. Dla Aliny jest jednym z siedmiu utworów, które Arvo wykonał w 1976 roku podczas koncertu w Tallinie prezentującego właśnie styl tintinnabuli. Oficjalnie kompozycja została wydana przez ECM dopiero w 1999 roku na albumie Für Alina, który zawiera jej dwie niespełna 11-minutowe wersje wykonane przez pianistę Alexandra Maltera oraz kilka wariantów innej kompozycji Pärta Spiegel im Spiegel pochodzących z 1995 roku. Na pierwszy rzut oka 😉 kompozycja wydaje się prosta, ale prostota ta jest bardzo zwodnicza i stanowi solidne wyzwanie, nawet dla dobrych pianistów, wymagając równowagi harmonicznej i zachowania symetrii.
Album, w którego nagraniu miałeś swój udział, jednak po który sięgnąłbyś w ostatniej kolejności (żeby całość nie wypadła za słodko)…
David Sylvian & Robert Fripp Damage (1994)
Płytę Damage można nazwać albumem w dosłownym znaczeniu tego słowa, ponieważ została wydana na krążku CD z domieszką 24-karatowego złota, w pudełku obciągniętym materiałem i z 32-stronicową książeczką, co w latach 90. było jeszcze ewenementem. Jest to materiał koncertowy z trasy Sylviana i Frippa zorganizowanej po wydaniu w 1993 roku ich wspólnej studyjnej płyty The First Day. Znajdziemy tam również kilka utworów z bodajże najbardziej znanej płyty solowej Sylviana Gone To Earth (1986). Album przy pierwszym przesłuchaniu robi wrażenie niespójnego – zawiera delikatne pasaże gitarowo-klawiszowe, ostre dźwięki gitary stanowiące tło dla zawodzącego głosu Sylviana oraz typowe dla płyt koncertowych z udziałem Frippa eksperymenty dźwiękowe. Pomimo wszystko, nie jest to znaczący zarzut, a inne można zignorować…
Album, z gatunku tych niedoścignionych ideałów, w ponownym nagraniu którego wziąłbyś udział bez zastanowienia (takie płytowe Marchewkowe pole czyli wszystko się może zdarzyć) …
XTC English Settlement (1982)
Piąty album studyjny angielskiej grupy lokującej się na pograniczu nowej fali i rocka alternatywnego. Wydany jako podwójny winyl zawiera bardzo dojrzałą muzykę, jednocześnie pełną rozmachu, choć znacznie spokojniejszą niż poprzednie wydawnictwa XTC. Tekstowo oczywiście jest zaangażowany politycznie jak u większości wykonawców ery post-punkowej. Płyta dotarła do 5. miejsca listy bestsellerów w Wielkiej Brytanii. Wskutek kłopotów zdrowotnych lidera – Andy’ego Partridge’a – zespół przerwał trasę promującą album i już nigdy na nią nie powrócił, choć nie zaprzestał działalności nagraniowej, wydając do 2000 roku siedem płyt studyjnych jako XTC i dwie pod nazwą The Dukes of Stratosphear.
Album, którego nie chciałeś słuchać wczoraj, ale chętnie posłuchasz jutro (szczerze wyznaję winy swoje) …
Frank Zappa Apostrophe (1974)
W niezwykle bogatym dorobku Franka Zappy tej płyty nie sposób przeoczyć. Po pierwsze jest to album, który odniósł największy sukces komercyjny w USA, docierając do 10. miejsca listy Billboard 200, po drugie – strona A wydania winylowego zawiera satyryczną rock operę, której treść balansuje na granicy dobrego smaku. Opowiada mianowicie o Eskimosie, który oślepł po spożyciu śniegu nasączonego moczem psa husky. Gitarowe rockowe szaleństwa, osadzone w jazzowej konwencji, połączone z charakterystycznym podejściem do przełamywania wszelkich ograniczeń – to być może zbyt prosty opis zawartości płyty, ale za to dobrze oddający idee Zappy. Razić może nieco przytłumione i niejednolite brzmienie, jednak znacząca porcja muzyki to improwizacje w studio, poza tym nagrania pochodzą z różnych lat z okresu 1970-74.
Album, który w szczególny sposób Cię zaskoczył („Zdziwienie, zaskoczenie to początek zrozumienia. To specyficzny i ekskluzywny sport i luksus intelektualistów.”**) …
King Crimson Larks’ Tongues In Aspic (1973)
Larks’ Tongues In Aspic to pierwszy album studyjny Karmazynowego Króla nagrany przez całkowicie wymieniony przez Roberta Frippa skład. Saksofon i flet zostały zastąpione skrzypcami Davida Crossa, zniknęły orkiestracje, za to pojawiło się mnóstwo egzotycznych instrumentów perkusyjnych Jonathana Muira, perkusja Billa Bruforda brzmiała wreszcie jazzowo (czego nie mógł się doczekać w Yes), bas dzięki grze Johna Wettona wyszedł w końcu z cienia, a gitara Frippa nabrała rockowej mocy. Tylko tyle i aż tyle… Kolejna płyta, która zależy do kanonu, co pozwala więcej o niej nie pisać 😀
(na koniec możesz pofantazjować, ile dusza zapragnie) Album marzeń nagrałbyś z …
… Bjørk.
Przesłuchiwał i redagował notki: Marek J. Śmietański
*) Parafraza początku utworu Moonchild Iron Maiden z płyty Seventh Son of A Seventh Son (1988);
**) Cytat z Buntu mas (1929) hiszpańskiego filozofa i pisarza Jose Ortegi y Gasseta.
Inne wywiady z cyklu Musical Testimony można znaleźć tutaj.