Gdy się żegnaliśmy, znowu czułem się zagubiony. Samotność mnie bolała, cisza wyczerpywała.
Haruki Murakami, Na południe od granicy, na zachód od słońca (1992)
Chciałem napisać pożegnalną relację z pierwszego warszawskiego koncertu Clannad, niemal na gorąco czyli następnego dnia. Najpierw piórem, ale zabrakło mi atramentu, potem ołówkiem, ale złamał mi się ostatni rysik, w końcu – na komputerze, ale wyczerpał mi się akumulator, a zasilacz został w redakcji… Skoro wolałbym się nie żegnać, to pewnie najłatwiej byłoby milczeć, ale czy można pozwolić w milczeniu odejść „na emeryturę” zespołowi, który trasę pożegnalną ogłosił w 2020 roku przy okazji jubileuszu pięćdziesięciolecia działalności?
Koncert kultowej irlandzkiej grupy został podzielony na dwie części. Pierwszą zdominowały utwory z połowy lat 70. XX wieku, pochodzące przede wszystkim z płyt Clannad 2 (1975) i Dúlamán (1976). Zespół zaczął od irlandzko-gaelickich przyśpiewek (m.in. Buachaill Ón Éirne, d’Tigeas A Damsha, Thíos Chois Na Trá Domh), nie szczędząc publiczności wyjaśnień na temat znaczenia zarówno tytułów, jak i oryginalnych tekstów, w czym prym wiódł najmłodszy z regularnego składu Pól Brennan, wspierany czasem przez Moyę Brennan. Liryczne brzmienie „zakłóciła” jedynie skoczna piosenka Éirigh Is Cuir Ort Do Chuid Éadaigh. Po spokojniejszym Coinleach Ghlas An Fhómhair, atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej familijna, albowiem Moya Brennan bez trudu złapała kontakt z publicznością i nauczyła ją kilku wersów z Two Sisters. Clannad rozpoczął te piosenkę a capella, z czego przeszedł do zaiste hymnowego wykonania z towarzyszeniem niemal całej sali, zarówno śpiewającej, jak i klaszczącej z wydatnym zapałem. Od tego momentu emocje już tylko mogły rosnąć: począwszy od klimatycznego Newgrange z finałem opartym na rytmie wybijanym na bębnie basowym, poprzez lekko smoothjazzowy Thíos Fán Chósta (oba utwory z Magical Ring), aż po wielki finał tej części czyli kilkunastominutowy medley z płyty Legend. Przed przerwą Clannad zagrał blisko połowę soundtracku z serialu „Robin z Sherwood”, który bez wątpienia nie uzyskałby pełni magicznego klimatu bez muzyki stworzonej przez rodzinną grupę Brennanów i Dugganów. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie zachwycał się tym kultowym serialem TV w połowie lat 80. XX wieku, w którego czołówce brzmiała kompozycja Robin (The Hooded Man). Powiedzieć, że publiczność wyszła na kilkanaście minut oddechu z niewypowiedzianym apetytem na drugą część koncertu, byłoby kłamstwem, albowiem w holu Stodoły toczyły się gorące dyskusje muzyczne…
Dalszy ciąg relacji znajduje się poniżej galerii zdjęć…
Po przerwie usłyszeliśmy Clannad w wydaniu bardziej folkrockowym, a momentami nawet rockowym i jazzowym. Nic dziwnego, skoro w setliście drugiej części koncertu znalazły się już tylko dwie piosenki z lat 70. – tawernowy Níl Sé Ina Lá, aczkolwiek zagrany właśnie na jazzowo (z solem na kontrabasie Ciarána Brennana) oraz kończący zasadniczą część koncertu bardzo skoczny Dúlamán. Grupa sięgnęła też po swoje „gwoździe programu”: In A Lifetime (rolę śpiewającego w oryginale Bono przejęła córka Moyi Brennan – Aisling Jarvis), niemal popowy Closer to Your Heart (oba z albumu Macalla), niezwykle wzniośle wykonany I Will Find You czyli temat z filmu „Ostatni Mohikanin”, a także majestatyczny Theme From Harry’s Game. Nie zabrakło również jednego z dwóch premierowych utworów, nagranych na kompilacyjny album In A Lifetime (2020) – A Celtic Dream oraz Rhapsody na gCrann z ostatniej płyty studyjnej Nádúr (2013). Nie przeciągając pożegnania, grupa zakończyła występ niezwykle żwawym Teidhir Abhaile Riú z 1975 roku, zagranym na bis.
Jeśli już rzeczywiście się żegnać, to w taki sposób, jak robi to Clannad. W pełni profesjonalnie, z wielkim szacunkiem dla publiczności, a zarazem dużą dozą radości. Pól Brennan, który swoją energią mógłby spokojnie podzielić się z młodszymi muzykami, momentami grał na flecie, jakby był frontmanem Jethro Tull. Moya Brennan w tym roku skończy 70 lat, co nie przeszkadza jej być w wyśmienitej formie wokalnej, a jej gra na harfie – pozostaje niezmiennie rzetelna. Małomówny Ciarán Brennan z powodzeniem mógłby wesprzeć niejeden jazzowy bigband w roli kontrabasisty. Z kolei grający na gitarze, mało widoczny, bo siedzący z tyłu sceny, wuj Brennanów – Noel Duggan nadaje zespołowi tradycyjne clannadowe brzmienie. Na scenie grupę Clannad wsparły również dzieci Moyi – wspominana Aisling Jarvis (gitara, wokal) oraz Paul Jarvis (instrumenty klawiszowe) oraz jedyny muzyk nie należący do rodziny – Ged Lynch. Perkusista, znany m.in. ze współpracy z Peterem Gabrielem, na zakończenie koncertu miał swoje przysłowiowe 5 minut w postaci zaskakującego solo w utworze Dúlamán.
A wracając do pożegnania – w przypadku Clannad nie mam już dylematu: mieć ciastko czy zjeść ciastko? Ciastko zjadłem już dawno, mogąc śledzić losy grupy i jej twórczość od lat 80. XX wieku (czyli od dzieciństwa być na bieżąco z 3/4 dyskografii studyjnej grupy) i wciąż mam ciastko, albowiem blisko połowa płyt stoi na półce, a większość pozostałych bezproblemowo można nabyć drogą kupna. I tego również wszystkim fanom grupy Clannad życzę…
Marek J. Śmietański
PS. Fotorelacja przygotowana dzięki uprzejmości Live Nation Polska.