Odwaga różnie waży. Recenzja książki „100 najodważniejszych polskich piosenek”

Odważny jest ten, kto wie, że przegra, zanim jeszcze rozpocznie walkę, lecz mimo to zaczyna i prowadzi ją do końca bez względu na wszystko [1]. Nie każdy z artystów, wspomnianych na kartach 100 najodważniejszych polskich piosenek, pasuje do definicji zaczerpniętej z Zabić drozda. Jakub Krzyżański i Marcin Mieszczak, inaugurując projekt #muzykajestwazna, pokusili się o niekiedy zaskakujące refleksje, tworząc przy tym opowieść o wymagających czasach, odważnych piosenkach, wyrazistych artystach i wyzwaniach, z którymi oni zdecydowali się mierzyć [2].

Przy tak odważnym tytule książki można spodziewać się bardzo rozbudowanego wstępu, który wyjaśni metodologię, podejście, założenia autorów. Wprowadzenie zaskoczyło lapidarnością, sprawiając przy tym wrażenie, jakby autorzy nie mogli doczekać się przejścia do sedna, do konkretnych utworów i rozważań na ich temat. Kilka istotnych założeń udaje się bez trudu wyłowić, w końcu nie trzeba szukać w gąszczu. Autorzy świadomie zdecydowali się na ograniczenie liczby utworów tych samych wykonawców. Jako potencjalni dominatorzy zostają wymienieni Kazik, Maciej Maleńczuk i Grabaż. To sensowne założenie, które pozwala na zmieszczenie w setce możliwie szerokiej grupy artystów. Do drobnych „powtórek” dochodzi, wspomniany Kazik zapracował sobie na trzy rozdziały, za każdym razem jednak odnoszą one do różnych projektów (Kazik na Żywo, Kult, Kazik). Na żadnym etapie nie ma się jednak wrażenia, że ktokolwiek zdominował całe zestawienie. Pokuszono się o delikatną i jednocześnie zupełnie zrozumiałą (auto)cenzurę: Chociaż tematyka utworów zawartych w książce jest bardzo szeroka, postanowiliśmy nie przekraczać wyznaczonych sobie na początku granic (faszyzm, dyskryminacja, namawianie do zbrodni, ksenofobia, etc.) [3]. Czy prześlizgnąć się przez nią powinien Nagły Atak Spawacza z pierwszym dissem w polskim hip-hopie [4] to kwestia, której nie będziemy dziś rozstrzygać.

Innym, niemniej istotnym założeniem, jest położenie nacisku na zaprezentowanie możliwie najszerszego spektrum poruszanych tematów i doborze gatunków muzycznych [5]. I tego autorom odmówić nie można. Wybrane przez nich piosenki są niezwykle różnorodne. Najodleglejszy skok w przeszłość wykonujemy na samym starcie. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że „Alkoholik” znalazł się w – bądź co bądź – elitarnym gronie, nieco na wyrost, gdyż publiczność nie miała problemu z tematyką utworu, choć w dużej mierze zignorowała nagranie [6]. Nie najlepsza to wizytówka dla utworu Mieczysława Fogga i budząca sporo wątpliwości co do motywacji autorów, którzy już w jednym z pierwszych akapitów robią wiele, aby podważyć zaufanie, co do ich selekcji:

Niniejsza piosenka występuje w naszej książce na pierwszym miejscu, zarówno w porządku alfabetycznym, jak i chronologicznym (nagrana w 1934 roku!). To bardzo korzystny zbieg okoliczności, ponieważ utwór stanowi doskonałe wprowadzenie do tematu odważnych piosenek z różnych dekad i gatunków muzycznych [7].

Zbieg okoliczności. Publiczność zignorowała nagranie. Bardziej falstart niż start. Nie należy się jednak zniechęcać! Wachlarz zaprezentowanych gatunków jest zaskakujący. W dobrym znaczeniu tego słowa. Coś dla siebie znajdą fani metalu (Kat, Closterkeller, Illusion), rapu (Liroy, Paktofonika, Nagły Atak Spawacza), piosenki estradowej (Zbigniew Wodecki, Anna Jurksztowicz). Pojawia się także wielu artystów, którzy swoje kariery rozpoczęli niedawno (ot, w porównaniu z obecnymi w książce Skaldami). Wspomnijmy w tym miejscu Darię Zawiałow, Ralpha Kamińskiego i Baranovskiego. Nie brakuje też „pozycji obowiązkowych”, bez których takie zestawienie nie mogłoby się obyć. Swoje rozdziały mają zatem Kult, Maanam, Aya RL, ale także Armia, Siekiera, Dezerter i Bielizna. Nie bez powodu wymieniam w tym miejscu zespoły, a nie piosenki, mimo iż to o nich przecież traktuje książka. Nie sposób bowiem oprzeć się wrażeniu – i to byłby dylemat każdego z nas – że w bardzo wielu sytuacjach decyzja, czy coś ma trafić do książki, zaczynała się od zespołu, a na wyborze konkretnego utworu się kończyła. W kilku przypadkach sprawa była względnie prosta: jeśli nie ten jeden konkretny utwór, to dany wykonawca z pewnością nie trafiłby do setki (Karolina Czarnecka – Hera koka hasz LSD i Arek Kłusowski – Rocznik 92, to moje typy). Kolejne rozdziały są różnorakie nie tylko gatunkowo. Niekiedy autorzy koncentrują się wyłącznie na kontekstach, innym razem nacisk położony jest na sferę tekstową danej piosenki. W książce pojawia się nawet jeden utwór instrumentalny! Czytelnikowi nie grozi monotonia.

Nieco zaskakująca decyzja, aby utwory zaprezentować w kolejności alfabetycznej, sprawia, że ze stron książki bije aktualność. W drugiej dekadzie XXI wieku lądujemy zatem już na siedemnastej stronie, na co przy „posortowaniu” utworów według daty wydania czytelnik czekałby przez dobre trzysta stron. Alfabetyczny porządek dzieli i rządzi kosztem budowania spójnej historycznie narracji, o którą znacznie łatwiej byłoby zadbać, układając piosenki chronologicznie. Być może także z tego powodu autorzy nadużywają niekiedy fraz odnoszących do innych części książki, jakby nie wierzyli, że czytelnik przeczyta całość i chcieli przekierować go w inne miejsce, wspominając na przykład: Sporo piszemy o tym przy okazji psychodelicznej piosenki Na drugim brzegu tęczy [8].

Obecność autorów w tekście często daje o sobie znać w akapitach zamykających rozdziały: Dlatego nawiązanie do niego [9] w piosence Pidżamy Porno uważamy za strzał w dziesiątkę [10]. Z lepszym skutkiem podsumowywane są rozdziały, gdy głos autorzy oddają tekstom piosenek lub artystom (np. świetnie domknięty cytatem Glacy rozdział o Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz Sweet Noise), a czynią to nierzadko, bo jak sami przyznają: staraliśmy się dotrzeć bezpośrednio do twórców opisywanych piosenek [11]. I ta determinacja, która w bardzo wielu przypadkach zakończyła się sukcesem, sprawia, że książka jest tak żywa i nikt nie może zarzucić jej przesadnej [12] encyklopedyczności i wtórności. A nie oszukujmy się, niebezpieczeństwo takich zarzutów zawsze istnieje, gdy bierze się na warsztat utwory tak szeroko opisane jak Mury, Nocny patrol czy Skóra.

Wróćmy jeszcze do kwestii aktualności. Na każdym kroku widać, że książka została wydana i napisana (przynajmniej częściowo, jak się domyślam po przypisach) w 2022 roku. Cytowanie internetowych komentarzy, które uskuteczniają wielokrotnie autorzy, to jeszcze jeden zabieg, który skutecznie aktualizuje formę oraz treść. I choć kwestionować można wybór takiego narzędzia i jego wartość merytoryczną, to dzięki odpowiedniej selekcji źródeł, nie obniża to wydatnie jakości prowadzonej analizy. Dynamizuje przy tym formę i dobrze pasuje do żywego języka autorów, którzy w swojej narracji sięgają do słownika, zarówno po „zielsko”, jak i „emploi”.

Nierozerwalnie związana ze współczesnością „100 najodważniejszych polskich piosenek” jest polityczność, od której Jakub Krzyżański i Marcin Mieszczak rozważnie nie uciekają. I choć autorzy nie kryją swoich preferencji politycznych — o czym świadczy budowana przez nich narracja i sam dobór utworów — oddają „głos” artystom z poglądami z różnych stron współczesnej barykady. Dość powiedzieć, że bezpośrednio po sobie następują rozdziały poświęcone Shoah Luxtorpedy i Siła kobiet Girls on Fire. Takie „zbiegi okoliczności” to ja rozumiem!

Rozdziały poświęcone Luxtorpedzie i Złym Psom nie sprawiają, że czytelnik skończy książki z poczuciem politycznego wyważenia, ale karkołomne byłoby uznanie tego za przywarę wydawnictwa. Chyba jedynym możliwym rozwiązaniem, które pozwoliłoby na zachowanie neutralności (nawet pozornej!), byłoby niemal zupełne pominięcie piosenek powstałych po 2015 roku. Zignorowanie takich numerów jak Patointeligencja, Polskie tango i Pismo byłoby nie tylko ciosem w aktualność, największy atut książki, ale i rozwiązaniem zwyczajnie tchórzliwym. Na co z oczywistych względów autorzy nie mogli się zdecydować.

PS Chyba żaden fragment nie wzbudził we mnie takich emocji, jak zwieńczenie rozdziału poświęconego Balladzie o Janku Wiśniewskim. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że autorzy pokusili się tu tezę bardzo mocną, lecz niesłychanie „niewdzięczną” do obrony w ewentualnej filozoficznej (bowiem na takie terytoria się tu zapuszczamy) debacie:

Ballada o Janku Wiśniewskim jest w naszej książce pozycją wyjątkową. Odwaga towarzyszy jej bowiem niezmiennie – od momentu napisania, przez pierwsze podziemne publikacje, wykonania i medialne cytaty, do współczesnych interpretacji. W przypadku tak legendarnego dzieła kwestia autorstwa powinna być więc sprawą drugorzędną [13].

PS2 Hallo panie Freud zespołu 2 plus 1 to jedyna piosenka w całej książce, której nie byłem w stanie przesłuchać w całości. Nie sprawdzajcie dlaczego. Boli bardziej niż hipotetyczna konieczność precyzyjnego wytłumaczenia siedmiolatkowi „fabuły” Love forever Słonia. Niektóre piosenki źle się starzeją.

PS3 Wspaniale, że znalazło się miejsce dla Komu ja Fiolki. Czy w gronie zwycięzców Fryderyków to najbardziej zapomniana artystka?

Dziękujemy autorom oraz ekipie #muzykajestwazna za udostępnienie redakcji egzemplarza do recenzji, który trafił do nas wraz z dołączanym do wydawnictwa singlem, nagranym specjalnie na tę okazję.

[1] H. Lee, Zabić drozda, Poznań: Dom Wydawniczy REBIS 2011, s. 161.

[2] Krzyżański, M. Mieszczak, 100 najodważniejszym polskich piosenek, Bielsko-Biała: OFICYNA Krystyna Igras 2022, s. 9.

[3] Ibidem, s. 8.

[4] Ibidem, s. 21.

[5] Ibidem, s. 8.

[6] Ibidem, s. 13.

[7] Ibidem, s. 10.

[8] Ibidem, s. 234.

[9] Chodzi o dramat „Dziady” Adama Mickiewicza, w szczególności w kontekście wydarzeń z 1968 roku oraz spektaklu w reżyserii Mai Kleczewskiej.

[10] J. Krzyżański, M. Mieszczak, op. cit., s. 37.

[11] Ibidem, s. 8.

[12] Zarzucić zawsze można, nie podważamy tu wolności słowa, ale faktycznie w tym przypadku byłby to zarzut bezpodstawny.

[13] J. Krzyżański, M. Mieszczak, op. cit., s. 42.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.