Deep Purple – Łódź, Atlas Arena, 12.10.2022

Deep Purple po pięciu latach wrócili do Łodzi, aby zagrać koncert w ramach wielokrotnie przekładanej trasy koncertowej „The Whoosh! Tour”. 12 października na scenie w Atlas Arenie nie zabrakło największych hitów brytyjskiego zespołu.

Ian Gillan i spółka pojawiają się w Polsce niezwykle regularnie. To trzeci raz w ciągu ośmiu lat, gdy muzycy Deep Purple zagościli właśnie w Łodzi — poprzednio czynili to w ramach tras koncertowych „Now What?! World Tour” oraz „The Long Goodbye”. Podczas tego drugiego touru muzycy wzięli sobie do serca jego nazwę. W Polsce zagrali czterokrotnie, po raz pierwszy w maju 2017 roku (Łódź i Katowice), ostatni zaś dopiero w grudniu 2019 (Kraków).

Powrót, już w ramach trasy koncertowej promującej nowy krążek pt. „Whoosh!”, planowany był pierwotnie na AD 2020, lecz z wiadomych przyczyn musiał zostać kilkukrotnie przełożony. Opóźnienie nie ostudziło entuzjazmu muzyków, którzy w trasę wyruszyli z nowym gitarzystą — Steve’a Morse’a zastąpił Simon McBride. Po tym jak latem Morse ogłosił swoje odejście (nie koncertował już od wiosny z powodu choroby nowotworowej żony), we wrześniu management zespołu ogłosił, że Irlandczyk zostanie stałym członkiem ekipy. Energia, młodziutkiego na tle kolegów, 43-latka udzieliła się ekipie i choć był to najkrótszy set Deep Purple, jakiego doświadczyła łódzka publiczność podczas wymienionych koncertów, to rozczarowania skończyły się wraz z występami supportów.

Po grupie 1One (której występ streśćmy właśnie w ten życzliwy sposób) na scenie pojawił się Jefferson Starship. Pierwsze trzy utwory Amerykanów niemal zlały się w jeden numer. Była to podróż do przeszłości w bardzo nieciekawym wydaniu — muzykom wyraźnie brakowało pazura, energii i być może także motywacji. Nawet Nothing’s Gonna Stop Us Now, które wydawać by się mogło, ożywi publiczność, wypadło zupełnie bezbarwnie. Zalążki dobrej atmosfery pojawiły się dopiero na siódmym We Built This City, a zamykające występ Somebody to Love dało realną nadzieję, że będzie to jednak wieczór pełen rockowych emocji.

Na potrzebny wzrost napięcia nie trzeba było długo czekać (jeśli pominiemy półgodzinną przerwę). Muzycy Deep Purple postanowili nie stopniować emocji: zaczęli od Highway StarPictures of Home. Dominacja repertuaru pochodzącego z „Machine Head” szybko dała o sobie znać, po to, by finalnie stanowić 6/13 całego setu. Poza albumem nagranym w 1971 roku tylko „Whoosh!” był reprezentowany przez więcej niż jeden utwór: zaraz po No Need to Shout w Atlas Arenie rozbrzmiało Nothing at All. Chwilę później zespół przeszedł do zadedykowanego pamięci Jona Lorda Uncommon Man.

Atrakcją podczas Lazy były harmonijkowe popisy Gillana, który chwilę później dał pokaz swoich możliwości głosowych. When a Blind Man Cries dobitnie wykazało (mimo drobnych kłopotów ze ściskającymi gardło partiami w Highway Star i Hush), że nie można jednoznacznie stwierdzić, że wszystko, co dobre wokalnie, Brytyjczyk ma już za sobą. Publiczność wysiłki Gillana podsumowała największą (do tego momentu) burzą oklasków.

Oczko do publiczności puścił parę razy (dosłownie i w przenośni) Don Airey, który podczas solowych popisów w pewnym momencie skorzystał z dobrodziejstw Hammonda, zablokował organy na konkretnym dźwięku i poszedł nalać sobie piwa. Innym razem, lawirując między popisowymi motywami, wplótł w swoją solówkę fragment Mazurka Dąbrowskiego. Reakcja widowni była w pełni zgodna z logicznymi wyobrażeniami i bardzo spontaniczna. Jakby większość zgromadzonych nie była świadoma, że Airey uśmiecha się w ten sposób do fanów na wszystkich koncertach. Kilka dni wcześniej w Kopenhadze pojawił się motyw z Wonderful Copenhagen.

Za jeden z kulminacyjnych punktów wieczoru należy uznać riff w Anyi, który wypadł, bez wyolbrzymiania, monumentalnie. Nawet grane później Perfect Strangers, Space Truckin’Smoke on the Water nie mogły dorównać potędze gitarowego brzmienia, które zaserwował zgromadzonym Simon McBride. Choć trzeba w tym momencie zaznaczyć, że to właśnie przy zamykającym główną część koncertu Smoke on the Water publiczność bawiła się najlepiej. Bez zaskoczenia.

Rozpoczynające bisy Hush i wieńczące wieczór Black Night przedzieliła basowa solówka Rogera Glovera. W sumie Deep Purple zagrało tego wieczoru trzynaście utworów. Zabrakło — nieobecnego od dawna w koncertowych zestawach — Child in Time, fani musieli obyć się także bez wysłuchania takich numerów jak FireballStormbringer, Speed King i Burn. Wymieniać można byłoby długo, każdy z nas taką setlistę ułożyłby inaczej. Wsłuchując się w głosy, opuszczających Atlas Arenę fanów odniosłem wrażenie, że z całej palety emocji dominują satysfakcja i zadowolenie. Czego chcieć więcej od legendy hard rocka?

PS. Relacja przygotowana dzięki uprzejmości agencji Metal Mind Productions.

3 thoughts on “Deep Purple – Łódź, Atlas Arena, 12.10.2022

  1. Tu akurat się zgodzę, Gillan mógłby zmienić podejście. Tym bardziej że np. w Poznaniu 1991 grali Burn beż Gillana i Glover nie miał z tym problemu.

  2. Kto to pisał??? Stormbringer czy Burn nie zostały napisane przez zespół z Gillanem i za jego obecności nigdy nie były grane więc trudno było się spodziewać że teraz akurat będą…

    1. Trudno się spodziewać, żeby były te utwory grane, ale czy to sprawia, że fani nie chcieliby tych numerów usłyszeć na żywo? Zespół podjął taką decyzję wiele lat temu i się tego trzyma. Pewnie znaczna część widowni się z tym dawno pogodziła.
      Są jednak zespoły i wokaliści, którzy nie mają takiego „problemu”: np. Bruce Dickinson regularnie śpiewa numery, które powstawały za czasów Blaze’a i Di Anno. To tylko kwestia „widzimisię” Gillana i nie widzę powodu, aby takiemu podejściu przyklaskiwać. Na koniec dnia, to w końcu też numery Deep Purple. Puryści mogliby powiedzieć, że to utwory „bardziej Deep Purple” niż kilka ostatnich płyt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.