Letnie Brzmienia, tym razem pod patronatem banku Santander, powróciły do Łodzi. 4 i 5 sierpnia na scenie rozstawionej w esencjonalnie łódzkich Ogrodach Geyera pojawili się między innymi Krzysztof Zalewski, Daria Zawiałow, Nosowska oraz projekt Babie Lato. Szerzej relacjonujemy wydarzenia pierwszego dnia festiwalu.
W latach ubiegłych Letnie Brzmienia należałoby nazwać raczej cyklem koncertów: w Łodzi scenę postawiono wówczas przy EC1, a kolejni artyści koncertowali regularnie przez cały okres wakacyjny. Tym razem całą zabawę skumulowaną na dwa dni w każdym z uczestniczących w przedsięwzięciu miast. Czy Letnim Brzmieniom wyszło to na dobre? Czas pokaże, na co w przyszłości, zdecydują się organizatorzy, ale wydaje się, że forma przyjęta w 2023 roku, po prostu lepiej się sprawdza.
Piątkowe popołudnie rozpoczęły występy artystów znanych łódzkiej publiczności z pierwszej edycji festiwalu Great September. O godzinie 17 na scenie pojawiła się Faustyna Maciejczuk. W skromnym, dwuosobowym bowiem składzie, robiła, co mogła, aby rozruszać równie skromną jeszcze o tej porze publikę. Zadanie nie należało do prostych, lecz grupka osób zgromadzonych pod sceną wydawała się zadowolona z tego, co zaprezentowała niezwykle pogodna w swoim scenicznym stylu bycia Faustyna.
Chwilę później scenę przejął znacznie większy skład: ARS LATRANS Orchestra, tym razem w nieco innym osobowym zestawieniu niż widzieliśmy ich w zeszłym roku w Warszawie. W Orkiestrze tym razem zobaczyliśmy: Odet (Aleksandra Dąbrowska), Runforresta (Grzegorz Wardęga), Nikodem Dybińskiego, Jakuba Wojtasa, Piotra Wykurza, a także dwa nowe nabytki w postaci Radka Baranowskiego i Tony’ego Yoru. Obu panów można już było zobaczyć i usłyszeć w tegorocznych singlach kolektywu: „Czy ty też tak masz?” oraz „Petty Souls”. I choć nadal z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że to grono wręcz ociekające talentem, to jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że klubowe warunki bardziej im służą niż sceny takie jak Letnie Brzmienia. Może to kwestia godziny — ta była autentycznie niewdzięczna, pod sceną zaczęło zagęszczać się pół godziny po tym jak Odet i spółka zeszli ze sceny. Energia, której Orkiestrze nie brakowało, nie bardzo miała się jak w tych warunkach skumulować. Setlista zawierała zbalansowany mix, tego, co znamy z albumów „Y2K” oraz „Sztuka Miłości”. Wybrzmiało więc m.in. „Boy$”, „Żebra”, „Sorry, wyszłam już” oraz „Nie mów mi”.
Godzina 19 to był czas Rubensa, kolejnego uczestnika zeszłorocznego Great September. Dobrze raz jeszcze przekonać się na własne oczy, że mamy w tym kraju jeszcze artystów tak poważnie traktujących gitary i prawdziwie gitarowe granie. Piotr Rubens wraz ze swoją ekipą pieszczotliwie nazywaną Panterą Disco, zagrał niemal wszystko, co mogliśmy usłyszeć na wydanych w listopadzie „Piosenkach, których nikt nie chciał”. Pojawić musiał się także świeżutki jeszcze singiel, zatytułowany „Pantera Disco” właśnie. Zapowiedziana jako kawałek jednego z naszych ulubionych zespołów „Kryzysowa Narzeczona” dała owoc w postaci pierwszego tego dnia prawdziwego szaleństwa pod sceną. Sporo entuzjazmu wzbudziły także „Wszystko OK?” i „Zostać na zawsze”. Bardzo równy, satysfakcjonujący set.
Od 20 scena należała już do artystów, którzy przedstawiać (chyba) nikomu nie trzeba. Vito Bambino, Daria Zawiałow i Krzysztof Zalewski. Każde z nich swoją obecnością naznaczyło ostatnie lata, zarówno muzycznie, jak i medialnie — w czym z pewnością nie przeszkodził im także udział w Męskim Graniu. Podoba mi się to, co w piosenkach Vito dzieje się na poziomie tekstowym, widzę, jak wiele jego utworów świetnie sprawdza na żywo i jak sprytnie jego ekipa potrafi poruszać się między muzycznymi gatunkami. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że barwa głosu Vito po prostu do mnie nie trafia. W Ogrodach Geyera byłem jednak tego dnia w zdecydowanej mniejszości. I dobrze, bo polska scena potrzebuje tak witalnych — jak Vito — osobowości.
Daria Zawiałow mocno postawiła na nowości. Zagrała trzy numery, które pojawią się na nowej, zapowiedzianej na jesień płycie. „Fifi Hollywood” i „Złamane serce jest OK” (dwukrotnie) zostały już wydane i ciepło przyjęte, zupełnie nową propozycją była z kolei „Bambi sarenka”. Poza tym nie zabrakło starszych utworów jak: „Wojny i noce”, „Gdybym miała serce”, „Hej! Hej!” i „Nie dobiję się do Ciebie”. Fani Darii mieli pełne prawo być zadowoleni — mimo sporej dawki nowości w godzinnej setliście wszystkie albumy miały swoje (co najmniej) pięć minut.
Krzysztof Zalewski jak zawsze był sobą. Skrupulatnie tłumaczył publiczności, co warto podczas jego koncertu robić ze swoim ciałem, densy przeplatał z graniem heavy metalu, a wszystko to z niesamowitą energią, charyzmą i warsztatem, którego pozazdrościć mogą wszyscy spoza bardzo wąskiego grona fachowców w swoich instrumentach wybitnych. Zalewski jest jednym z tych artystów, na którego koncerty można, a nawet warto chodzić często. Szanse, że usłyszy się jakiś numer w dokładnie takiej wersji jak wcześniej, są naprawdę niewielkie. Tym razem zaskoczyło mnie najbardziej „Tylko nocą”, które pulsowało w doprawdy porażającym stylu. I tylko szkoda, że „Ptaki” tego wieczoru nad Łodzią nie polatały.
W sobotę pogoda nie dopisała. O 17 deszczowy wieczór rozpoczął Tynsky, a po nim na scenie pojawił się WaluśKraksaKryzys. Letnie Brzmienia w Łodzi dopełniły występy Zalii, Kacperczyka, Nosowskiej i projektu Babie Lato.
PS. Dziękujemy agencji Good Taste za przyznanie akredytacji prasowej.