Caligula’s Horse (2024) – Charcoal Grace

Oblicza izolacji

Wydany cztery lata temu Rise Radiant (2020) mógł być ostatnim krążkiem Australijczyków. Materiał, nagrany jeszcze przed ogłoszeniem pandemii koronawirusa, miał być kolejnym kamieniem milowym w ich karierze, ale niestety ówczesna rzeczywistość okazała się bezlitosna dla Caligula’s Horse. Wraz z premierą albumu grupa planowała wyruszyć – jako headliner – w trasę po Ameryce Północnej, która (z wiadomych przyczyn) ostatecznie nie doszła do skutku*. Pomimo ciepłego przyjęcia i artystycznego sukcesu Rise Radiant, zespół został zmuszony do zawieszenia swoich planów. Morale znacząco spadły, a każdy z członków zaczął szukać jakichś alternatywnych zajęć. I tak Jim Grey (wokalista formacji), zajął się m.in. transmitowaniem muzycznych podcastów oraz streamów z gier; z kolei Adrian Goleby (od 2017 roku pełniący funkcję gitarzysty) kilkanaście miesięcy po wypuszczeniu płyty postanowił opuścić skład na rzecz własnych projektów. Nie znaczy to jednak, że Australijczycy zrezygnowali z pisania nowego materiału…

Twórcze umysły Sama Vallena (gitarzysty i współzałożyciela grupy) i Jima Greya przez cały okres pandemii sukcesywnie pracowały nad – wydanym w styczniu tego roku – Charcoal Grace. To również ich pierwszy album nagrany w kwartecie** – oczywiście z udziałem Dale’a Prinsse’a (bas) oraz Josha Griffina (perkusja) – który na dodatek otrzymał wsparcie… innego kwartetu. I tak w niektórych kompozycjach usłyszymy sekcje smyczkowe i dęte wykonane przez: Kate Derepas (wiolonczela), Samuela Andrewsa (skrzypce), Sophie Willis (klarnet, flet) oraz Victorię Taylor (trąbka). Produkcją krążka zajął się – tu bez zaskoczeń – Sam Vallen, którego przy masteringu wspomógł Forrester Savell. Panowie wspólnie zrealizowali już In Contact (2017) i o ile tam wszystkie partie brzmiały czytelnie, o tyle w przypadku nowego krążka coś nie do końca zagrało przy miksie wokali – co prawda tylko miejscami, ale wychwycenie niektórych fraz może okazać się dość kłopotliwe. Na szczęście siła Charcoal Grace leży gdzie indziej.

Jim Grey w swoich tekstach postanowił wrócić do struktury zbliżonej do In Contact. Nie jest to więc album koncepcyjny – każda mikro-opowieść, podlana osobistymi refleksjami, składa się na kompleksowy portret rzeczywistości, w tym wypadku dotkniętej przez globalną izolację. Na szczęście wokalista nie tworzy narracji pod tezę. Z jednej strony zawiązuje dyskusje na temat kondycji ludzkości (The World Breathes with Me); zachęca do obiektywizacji codzienności (Sails) i rekonstruowania zaniedbanych sensów (Mute). Z drugiej zaś opowiada o pogrążaniu się w apatii (Golem) oraz paranojach, które odcinają nas od bliskich i reszty społeczeństwa (The Stormchaser). Rdzeniem tych rozważań okazuje się czteroczęściowa suita obrazująca kryzys rodziny (Charcoal Grace), do którego doprowadził przemocowy ojciec – całkowicie podporządkowany radykalizmowi i własnym projekcjom. To opowieść o traumie pokoleniowej oraz upadającej relacji, ukazana z perspektywy, żyjącego w ciągłej opresji, syna. Niektóre liryczne tropy odsłania przed słuchaczami twórca okładki, Chris Panatier, który nie bez powodu w samym centrum grafiki umieścił zniekształconą twarz kobiety – zapewne matki naszego podmiotu lirycznego. Tytułowej Węglowej łaski (dosł. Łaski węgla drzewnego) nie da się więc jednoznacznie zdekodować – może być zarówno analogią wypalania się rodziny, jak również jednostki dotkniętej wieloletnim cierpieniem (koniec końców węgiel był kiedyś nieskalanym drewnem). Ten wielowarstwowy koncept ma otwartą furtkę interpretacyjną i uważni słuchacze na pewno wydobędą z niego własne sensy.

Album otwierają The World Breathes with Me oraz Golem – obydwa utrzymane w stylistyce znanej z Rise Radiant. Nie zabrakło więc szarpanych riffów Vallena, breakdownów, ale też nośnych refrenów, przełamujących polirytmiczne popisy grupy. Na szczególną uwagę zasługuje pierwsza kompozycja – z gracją przechadzająca się między nastrojami, zawieszona między agresją a subtelnością. To jednak dopiero początek istnej profuzji emocji. Chorcoal Grace to obok Graves*** największe osiągnięcie grupy. Składający się z czterech części epic song imponuje rozmachem,  iście homeryczną formą i umiejętnym budowaniem dramaturgii. Usłyszymy na nim fuzję ambientu i jazzu (nerwicowy I: Prey), jak również porywające shredowe solówki (wyciszony i przestrzenny II: A World Without). Poza tym do konceptu trafiła też miniatura sfokusowana na wokalnych popisach (lamentacyjny “III: Vigil”), która niewiele później zmienia oblicze na bardziej gniewną (katartyczny “IV: Give Me Hell”). Mówiąc wprost: Caligula’s Horse popełnił suitę, której nie powstydziliby się najwięksi tytani prog metalu.

Po emocjonalnym wstrząsie, grupa – zresztą bardzo słusznie – postanowiła spuścić z tonu. Sails to pogodna ballada, prowadzona przez ekspresyjne dwugłosy i partie basu, którą wieńczy – proste, acz wibrujące – gitarowe solo. Wraz z The Stormchaser panowie znów wrzucają wyższy bieg. Pozornie subtelna zwrotka rozmywa wraz z pojawieniem się pierwszego refrenu – frenetycznego, gdzie wokal i perkusja tworzą idealną symbiozę, a który jeszcze bardziej eskaluje bliżej końca. Manifest wygłoszony przez Greya na samym początku Mute z miejsca wywołuje ciarki na całym ciele – to zdecydowanie najbardziej intymny moment na całej płycie. Po jazzujących melodiach, które zaczęły się przewijać po wspomnianym intrze, kompozycja zmienia się w istny taran. Z jednej strony atakuje znienacka ciężkimi gitarami oraz rytmicznymi połamańcami, z drugiej zaś wycisza falsetami i partiami fletu. I tak, lepszego finału Australijczycy nie mogli nam zgotować.

Charcoal Grace to album na miarę In Contact, który jeszcze bardziej poszerza horyzonty grupy. Panowie odważniej sięgają po nieoczywiste formy i zestrajają je ze swoją muzyczną wrażliwością. Ich nowy materiał to nie tylko techniczny spektakl – pełno w nim prawdziwych emocji, ukrytych w lirykach i wokalnych interpretacjach, których ciężar rezonuje w każdej kompozycji. Te z kolei składają się na przenikliwy portret alienacji i wyobcowania, będący zarazem lekcją dla obecnych i przyszłych pokoleń. Koniec końców ukazane na krążku oblicza izolacji nie bez powodu mają swoje odbicie w sferze pozamuzycznej. Dla Caligula’s Horse Węglowa łaska okazała się formą autoterapii, w trakcie której zdołali zmierzyć się z lękami wywołanymi przez narzuconą izolację. Na szczęście ich ciężka praca nie poszła na marne – nie tylko popełnili jeden z najlepszych albumów w swojej karierze, ale też wyruszyli z nim w światowe tournée. To wręcz podręcznikowy przykład na to, że cierpliwość popłaca.

Łukasz Jakubiak


*) Pierwsza trasa promująca Rise Radiant odbyła się dopiero w 2022 roku i ograniczyła się wyłącznie do Australii; z kolei w 2023 roku grupa ruszyła w tournée po Europie i Ameryce Łacińskiej.

**) Wcześniej formacja grała w składzie pięcioosobowym, ale po odejściu Goleby’ego zdecydowali się nie szukać zastępstwa.

***) Znalazł się na albumie In Contact (2017).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.