Auri (2021) – II – Those We Don’t Speak Of

Baśnie bez waśni

Auri – folkowa grupa założona przez Johannę Kurkelę, Tuomasa Holopainena i Troya Donockleya – nieco ponad trzy lata temu popełniła całkiem udany debiut. Materiał zgrabnie łączył w sobie elementy filmowego popu, muzyki celtyckiej oraz rocka, co okazało się dość odświeżającą fuzją. Poprzednio jednak zabrakło  twórczego spoiwa, które skrystalizowałoby ich wizję. W kontynuacji natomiast, zatytułowanej II – Those We Don’t Speak Of, ten rozstrzał stylistyczny jest nieco mniejszy, ale tym razem nasze trio odpłynęło za daleko w stronę banalnych, mimozowatych pejzaży.

Wydawnictwo składa się z opowieści (tych, o których się nie mówi) i generalnie przywodzą one na myśl bardowskie ballady wyśpiewywane w karczmie, przy gorzejącym kominku. W tych onirycznych miniaturkach przewijają się motywy drogi, tęsknoty, życia i śmierci; wszystkie zostały zwieńczone jakąś puentą, są alegorią naszej rzeczywistości. Koniec końców w tym koncepcie drzemie ogromny potencjał, tym bardziej, że w muzyce rozrywkowej raczej nie tworzy się współczesnych baśni. Auri odnosi się jednak do bardziej przystępnych form, nie sięga za często do ich mrocznych korzeni. I w sumie szkoda.

Szkoda o tyle, bo rozpoczynający Those We Don’t Speak Of zapowiada zakręt w bardziej ponure rewiry, szczególnie mając w pamięci dość stonowany debiut.  Ba, nawet wyśpiewywana przez Kurkelę fraza przewodnia, tj. ci, o których nie mówimy, wywołuje ciarki na plecach – to naprawdę świetne intro. The Valley i The Duty of Dust wprowadzają już melancholijny nastrój – ten pierwszy to klasyczna celtycka balladka, drugi zaś skłania się w stronę muzyki filmowej. W obydwu utworach spełnia się natomiast sekcja smyczkowa, za którą odpowiadają: Johanna Kurkela (skrzypce, altówka), Jonas Pap (wiolonczela) oraz Frank Van Essen (skrzypce, altówka). Więcej rockowego zacięcia usłyszymy za to na wielonastrojowej Pearl Diving, jednej z lepszych kompozycji na płycie. Tam usłyszymy szeroki asortyment strunówek Donockleya (jest nawet gitarowe solo!), a zdecydowanie więcej do zagrania ma również sekcja rytmiczna w postaciach Juhy Kanervy (fińskiego basisty sesyjnego) oraz Kaia Hahto (bębniarza Nightwish). Pierwszą połowę krążka wieńczy hymnowy, zaśpiewany wielogłosami, Kiss the Mountain.

Po przydługim instrumentalnym interludium w postaci Light and Flood grupa wkracza w orientalno-świąteczne dźwięki (sic!). It Takes Me Places prowadzi inwencyjna linia melodyczna, która zręcznie żongluje nastrojami i oczekiwaniami – wokal Kurkeli i klawisze Holopainena robią ten utwór. Jeszcze lepszy okazuje się The Long Walk – transowy, pełen mroku i rytmicznych etnizmów – podkreślający metalowy rodowód lidera Nightwish. Album zamykają Scattered to the Four Winds oraz Fire Side – obydwa utrzymane w celtyckich klimatach, choć finałowa ballada chwyta o wiele bardziej. A jest to zasługa wyczuwalnej karczmarnej atmosfery i niskiego wokalu Donockleya.

Do samej produkcji krążka nie można się przyczepić, bo odpowiadają za nią kompetentne osoby, tj. Minerva Pappi i Tero Kinnunen – fińska inżynierka dźwięku,  która w trakcie swojej kariery zmasterowała ponad 350 albumów, oraz wieloletni realizator Nightwish. Dwójka brzmi przestrzennie i selektywnie, co przy tak rozbudowanej sekcji instrumentalnej jest dość ważne. Niestety od strony kompozycyjnej album zawodzi – ckliwy folkloryzm gryzie się z posępną baśnią, a jedynym pomostem okazuje się tu filmowość. Auri nie do końca wiedziało, co tak naprawdę chce zyskać swoimi opowieściami – na pewno uwagę słuchacza, ale przy tak leniwym zamyśle narracyjnym nie jest to łatwe. Nie ma tu bowiem nawet jednej historii, którą chciałoby się przekazać w eter. Oczywiście na płycie znalazło się kilka świetnych kompozycji, ale niestety w trakcie słuchania ma się nieodparte wrażenie, że padły one ofiarą źle rozłożonych akcentów. Zasłużyły na lepsze towarzystwo.

Nasze fińskie trio nie do końca sprawdziło się w bardowskim klimacie, ale wciąż pozostaje jednym z ciekawszych zjawisk na scenie folkowej. Ostatnio przesadzili z formą, w tym roku zawiesili się przy snuciu opowieści, więc najwyższy czas się określić. Podobno do trzech razy sztuka.

Łukasz Jakubiak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.