Gojira (2021) – Fortitude

Przekrój mrocznych czasów

Nazwa grupy nie bez powodu nawiązuje do wielkiego potwora, który od lat pięćdziesiątych nawiedza japońskie i amerykańskie kina. Oryginalna Godzilla Ishirō Hondy metaforyzowała lęki przed nuklearną i ekologiczną zagładą, jak również ukazywała kondycję ówczesnego człowieka. Francuzi od dwóch dekad niestrudzenie podtrzymują tę filozofię – w obrębie ich zainteresowań znajduje się nie tyle jednostka, ani nawet społeczeństwo,  a wszelkie życie na naszej planecie. I nie inaczej jest w przypadku Fortitude, który w miniony piątek, za pośrednictwem wytwórni Roadrunner Records, zawitał w naszych odtwarzaczach.

Bracia Duplantier na Magmie (2016) przepracowywali żałobę po śmierci matki, co przyczyniło się do nagrania albumu intymnego, skupionego na osobistych refleksjach na temat życia i śmierci. Fortitude z kolei stoi w opozycji do wcześniejszego konceptu – panowie powrócili do spraw uniwersalnych, dotykających całego globu. W tekstach wciąż jednak pozostał ten emocjonalny pierwiastek, choć nie z takim natężeniem jak ostatnio, i nawet jeśli chwilami popadają one w pretensję lub naciąganą patetyczność (Hold On, Into the Storm), to i tak trafiają tam, gdzie powinny. Poza tym lider formacji, Joe Duplantier, w swoich historiach roztropnie przechadza się między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Z jednej strony kładzie nacisk na szacunek do dziedzictwa kulturowego (Sphinx) tudzież kreśli opowieść o migracji dzieci z pochłoniętego przez wojnę domową Tybetu* (The Chant); z drugiej zaś z niepokojem przygląda się sytuacji rdzennych mieszkańców Amazonii oraz tamtejszych lasów** (Amazonia). Frontman zagląda również do kosmosu, w którym to my – jako ludzie – kolonizujemy i niszczymy inne światy, by zapewnić sobie przetrwanie (Another World). Wszystkie liryki niosą w sobie refleksyjny przekaz, czego dowodem jest okładka, której autorem okazuje się (niezmiennie) Joe Duplantier. Reprezentuje ona siłę i ludzki potencjał, a przy okazji jest hołdem dla wszystkich rdzennych mieszkańców świata, potrafiących żyć w zgodzie z naturą.

Produkcją Fortitude zajęli się Andy Wallace (Rage Against the Machine Nirvana) oraz Ted Jensen (Green Day, Eagles) – absolutne legendy w branży, laureaci nagród Grammy – którzy odpowiadali kolejno za miks i mastering krążka. Materiał otrzymał więc dobrą opiekę realizatorską,  co przy takim przepychu melodycznym i rytmicznym jest rzeczą zrozumiałą. Jeśli chodzi o brzmienie, album okazuje się być wypadkową między Magmą a The Way of All Flesh (2008). Nie brakuje na nim przestrzennych momentów, w których prym wiodą gitarowe tripy Joego Duplantiera i Christiana Andreu (Another World, The Trails), ale też istnych polirytmicznych taranów podkręcanych growlami (Into the Storm, pędzący Grind). Z kolei obydwie formy wyrazu finezyjnie splatają się w rozpoczynającym Born for One Thing oraz wyśmienitym Hold On – poprzedzonym wokalizami oraz etnicznym biciem, odważnie manipulującym nastrojami i  melodyką. Tam ogromny kunszt pokazuje sekcja rytmiczna w postaciach Maria Duplantiera i Jean-Michela Labadiego. Większość słuchaczy zwróci rzecz jasna na perkusyjne popisy tego pierwszego, ale warto też wsłuchać się w wypełniające przestrzeń partie basu (m.in. w New Found).

Gojira nie byłaby sobą gdyby nie sięgnęła po niekonwencjonalne zabiegi melodyczne. I tak etnizmy i orientalizmy usłyszymy kolejno na Amazonii (jak najbardziej słuszne wpływy Sepultury) oraz Sphinksie. The Chant z kolei uderza w wintydżowe nastroje z pogranicza bluesa i rocka, w którym czuć echa twórczości Led Zeppelin, Jimiego Hendrixa i Pink Floyd (ba, nawet znalazło się tam miejsce na iście gllmourowskie solo!). Nie zmienia to jednak faktu, że Fortitude – jak na album oddający hołd rdzennym kulturom – ma zaskakująco mało tego rodzaju wtrąceń. A szkoda.

Gojira na swoim nowym krążku – podobnie jak wspomniany we wstępie filmowy odpowiednik – gromadzi współczesne lęki przed zagładą, a przy okazji opiekuńczo spogląda na nasze kulturowe dziedzictwo. Pieśni grupy – tym razem wyjątkowo rozstrzelone, dekonstruujące nastroje z pogranicza prog i death metalu – są zarówno elegią, jak i przestrogą; rozliczeniem oraz profetyzmem. Fortitude staje się więc swoistym przekrojem mrocznych czasów – tych, których minęły, które nastały oraz tych, które dopiero nadejdą. Ich mantra ukazuje destrukcyjną działalność człowieka (brak szacunku wobec różnorodności biologicznej, tendencję do globalnych konfliktów); zmusza nas do szybkiego działania i autorefleksji nad kondycją świata. I choć Francuzów od zawsze wyróżniał imponujący warsztat, to nigdy nie wznosił się on ponad wymowny przekaz oraz ich społeczne zaangażowanie. Na szczęście w tej materii nic się nie zmieniło. Gojira swoim wydawnictwem udowadnia, że w pełni zasługuje na tytuł króla – i nie, nie potworów – a artystycznej ekstremy.

Łukasz Jakubiak


*) Historia utworu dzieje się w 1949 roku, kiedy to Chińska Republika Ludowa dokonała inwazji na Tybet, a w konsekwencji, za pośrednictwem gróźb militarnych, wymusiła na rządzie tybetańskim podpisanie traktatu o przyłączenie tego regionu do państwa.

**) Wpływy z odsłuchu singla zostały przekazane na rzecz Brazylijskiej Organizacji Ludów Tubylczych (Articulação dos Povos Indígenas do Brasil, w skrócie APIB). Ponadto grupa, za pomocą platformy Propeller, zorganizowała aukcję internetową z unikalnymi przedmiotami, w którą zaangażowali się też inni artyści i muzycy (w tym Robert Trujillo z Metalliki). Celem inicjatywy jest sfinansowanie 15 domów uzdrowiskowych, mających pomóc rdzennym mieszkańcom w uwolnieniu się spod ucisku rządu, jak również zapewnić im prawo do egzystencji oraz utrzymania ciągu kulturowego. Joe Duplantier w swoim materiale na YouTube wzywa do solidarności z ludnością tubylczą, by położyć kres ludobójstwu i ekozabójstwu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.