Nancy Vieira w warszawskim Palladium, 10.10.2019

10 października po wyjątkowo ciepłym, acz lekko deszczowym, dniu nastąpić miał rozgrzewający, napawający optymizmem na bezlistny listopad wieczór z muzyką słońca i optymizmu, z muzyką jak to niektórzy nazywają lirycznie radosną. Nancy Vieira, po świetnie przyjętych koncertach w Gdańsku i Toruniu, w ramach krótkiej trasy po Polsce odwiedziła Warszawę. Na tę okazję Palladium przestał być „klubem”, a stał się „teatrem” lub po prostu Palladium, a dlaczego? To za chwilę…

Nancy Vieira nazywana jest następczynią i kontynuatorką muzycznej drogi Cesarii Evory, która to diwa rozpowszechniła na cały świat mornę i koladeirę – rytmy Wysp Zielonego Przylądka i która zyskała status super gwiazdy również w naszym kraju. No dobrze, nie na miarę Metalliki czy Coldplay, ale niewielu trzeba tłumaczyć, kim była i co robiła, nawet jeśli ten ktoś na muzyce się nie zna i do niczego nie jest mu ona potrzebna (podobno są tacy, ale to inny temat na inną okazję).

Nową Cesarią ogłasza się średnio pięć razy w roku każdą dziewczynę pochodzącą z Cabo Verde i zajmującą się śpiewaniem. A że w każdej wiosce i na każdej wyspie śpiewa i to całkiem nieźle każdy, to jest to już tak wyświechtana klisza myślowa, że raczej winno nazywać się ją bezmyślną. Tutaj jednak podstawy są silne jak skała: Nancy Vieira bardzo często koncertuje i nagrywa z muzykami wielokrotnie towarzyszącymi Cesarii, korzysta z tych samych dostawców nut i słów, nagrywa w tych samych studiach, współpracując z tymi samymi producentami. W niedawno udzielonym wywiadzie sama stwierdziła, że czuje się raczej interpretatorką, pieśniarką niźli twórczynią, owszem, napisała kilka swoich piosenek, ale ogromną frajdę sprawia jej odczytanie na nowo czyichś słów, intencji, wymyślenie jak w tym niby zamkniętym świecie zawrzeć i pokazać światu siebie i swoje myśli, i zrobić to ładnie i delikatnie, z umiarem – wiele to mówi o artystce. A jednocześnie jest ważną różnicą między Nancy a Cesarią, nieprawdaż?

Około dwudziestej Palladium było już niemal szczelnie wypełnione publicznością. Wydawałoby się nawet, że nietypową publicznością: przedział wieku 40-60 lat, jeśli młodsi, to raczej świeżo upieczeni kierowcy, którzy poświęcili transmisję meczu w piłkę kopaną na rzecz niezaspokojonej frajdy kierowania samochodem starych i zawiezieniem ich na dziwną dość w oczach młodzieży imprezę. Bo przecież – nie przyznamy się do tego głośno nigdy – na koncert to można iść w czasach studenckich, siedzieć na mokrej trawie bądź brudnym styropianie, zalewać się i sąsiadów ciepłym, pozbawionym gazu piwem z cienkiego jak powietrze plastikowego kubka, a nie w okolicach pięćdziesiątki. No przecież to niesmaczne i niewyobrażalne, prawda? Otóż absolutnie nie! Społeczeństwo nam się starzeje, a niezaprzeczalny dobrobyt lat ostatnich spowodował, że czterdziestolatek z filmu Gruzy wygląda dziś i zachowuje się najmniej na sześćdziesiąt z hakiem, bo obecnie 60-latkowie właśnie mają potrzeby posłuchać miłej muzyki w miłym towarzystwie, nie wstydzą się wyjść z domu do knajpki, napić wina w winiarni, przejść się po mieście. W ogóle słowo „miło” to klucz do zrozumienia fenomenu kultury luzofońskiej i Cabo Verde w naszym kraju – to finansowo dostępna całkiem sporej części społeczeństwa, nie tak daleka egzotyka z uroczo szeleszczącym językiem, słońcem, kolorystyką, z dobrą i kuchnią tańszą niż w kolejnej uratowanej przez gwiazdę pewnej stacji telewizyjnej pizzerii w Pińczowie czy innych zapomnianych Parzybrodach Szerokich. A do tego – powtórzę jeszcze raz, bo to ważne: to Kul-Tu-Ra.

Ci ludzie, co dla sporej części społeczeństwa winni siedzieć w szczelnie zamkniętych domach oparci o swe przydziałowe balkoniki, ubrali się lepiej, ale nie krzykliwie. Zdążyli po pracy albo po swoich codziennych zajęciach. Co niektórzy nawet zaliczyli swą rytualną drzemkę poobiednią i przybyli z przyjaciółmi na koncert w miejscu gwarantującym dobry dojazd, niezbyt trudny parking, a przede wszystkim komfort wygodnego siedzenia i dobrej akustyki. Do tego na koncert artysty absolutnie usługowego – dostarczającego przyjemności, wyciszenia, radości, uspokojenia i pobudzenia w odpowiedniej do nastroju amplitudzie. Nancy Vieira jest mistrzynią w spełnianiu tak dziwnych oczekiwań.

Najnowsza – nagrodzona – płyta była tylko pretekstem do półtoragodzinnej zabawy z muzyką ulic Lizbony, z okolic Angoli, z Wysp Zielonego Przylądka i paryskich bulwarów Haussmanna (tak, francuski też jest perfekcyjnie znanym językiem artystki, jak i pięć innych…). Trzy utwory wraz z tytułowym ze wspomnianej Manha Florida i trzynaście innych z całej, niekrótkiej już ścieżki artystycznej gwiazdy. Muzyka swobodnie kojarząca się z latynoskimi brzmieniami, Brazylią i Kubą, a nawet bardziej – z przedrewolucyjną Hawaną. Muzyka absolutnie nienachalna, a miło taneczna, swobodnie wchodząca w krwioobieg słuchacza, który nawet nie jest w stanie zauważyć tej chwili, gdy takie niby nic powoduje, że chodzi mu nóżka w rytm perkusji, że serduszko bije w tempie podawanym przez basistę, że melodia śpiewana w języku niezrozumiałym (choć spore grono słuchaczy bardzo dobrze operowało portugalskim) jakoś tak samowiednie nam się nuci pod nosem, a i ręce trafiają jedna w drugą w takt…

Nie było wymachiwania gitarą, rozbijania perkusji. Nie było wywijania kiecką ani machania włosiem nad kolumnami do odsłuchów, a publiczność tańczyła, klaskała, bujała się rytmicznie i (o rany!) w kraju, który szczyci się tylko przegranymi powstaniami i hołduje zaprzepaszczonym szansom, publiczność wychodziła zadowolona, nietypowo rozluźniona, uśmiechnięta, serdeczna wobec siebie nawzajem. Tłumnie kupowano płyty ze świetnie zaopatrzonego stoliczka, a potem grzecznie, bez przepychanek, stano w kolejce po selfie z artystami i ich autografy, a nawet całe dedykacje na okładkach.

Zdziwieni? Zaintrygowani? Zaskoczeni, że tak można? Mają Państwo jeszcze szansę tego doświadczyć, od dzisiaj jeszcze trzy koncerty Nancy Vieira w różnych miastach Polski. W jakich? A to odsyłam do strony modernlook.pl lub też do facebookowego portalu festiwalu muzyki szczęśliwej Siesta Festival. Chętni sami sprawdzą, czy było warto…

Maciej Farski

PS. Pełna galeria zdjęć z koncertu jest dostępna tu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.