Karaś / Rogucki (2020) – Ostatni Bastion Romantyzmu

Dopełniło się. Najbardziej wyczekiwana kolaboracja przedstawicieli dwóch odrębnych muzycznych światów stała się faktem. Z jednej strony Kuba Karaś, rocznik ’96, kompozytor i producent znany z The Dumplings, okrzyknięty nadzieją polskiej sceny muzycznej. Z drugiej doświadczony przedstawiciel sceny rockowej, czyli Piotr Rogucki – dla jednych poeta natchniony, dla innych grafoman z przerośniętym ego, ale na pewno człowiek, obok którego nie da się przejść obojętnie. Panowie dwa lata kombinowali, jak znaleźć czas na wspólne granie, aż w końcu problem został rozwiązany – Karaś zawiesił działalność The Dumplings, Rogucki zawiesił działalność Comy (aczkolwiek powodem zawieszenia macierzystych formacji nie był ich nowy muzyczny projekt).

Wspólny wypad na Mazury, pokój w Warszawie i ten trzeci …

Choć kalendarz nie był łaskawy, Panowie znaleźli chwilę czasu  – najpierw na wspólnym wypadzie na Mazury, a potem u Karasia w domu w Warszawie – aby złożyć w całość parę dźwięków, z których powstał Ostatni Bastion Romantyzmu. Cały proces twórczy i nagranie płyty zajęły w sumie dwa lata. Należy jednak dodać, że w tle pojawił się ten trzeci, czyli Kamil Kryszak, który nie tylko nagrał na płytę gitary, ale również był współkompozytorem kilku utworów. Efekt końcowy brzmi całkiem przyjemnie. Panowie zabierają nas w muzyczną podróż do lat 80., oscylując w klimatach new romantic, cold wave, ale przede wszystkim czerpiąc garściami z polskiej muzyki elektronicznej tego okresu (nie stroniąc momentami od wszechobecnego kiczu ówczesnej sceny). Karaś, który na ostatnich płytach The Dumplings przejawiał inklinacje do coraz bardziej rozbudowanych form muzycznych, ograniczył środki wyrazu i stworzył po prostu świetnie brzmiące piosenki, których melodie łatwo zapadają w pamięci i wybrzmiewają w głowie przez długi czas.

Płyta zaczyna się bardzo dobrze. Pierwsza jej część wciąga, intryguje, pobudza i zachęca, aby wchodzić w muzyczny świat coraz głębiej. Z czasem jednak jakby kompozytorom zaczęło brakować energii i pomysłów. Utwory stają się powtarzalne, melodie przestają zapadać w pamięć. Co ciekawe, gdybyśmy utwory oceniali z osobna, każdy z nich otrzymałby wysokie noty, jednak płyta słuchana jako całość powoduje, że pod koniec albumu słuchacz zaczyna odpływać myślami w bliżej nieokreślonym kierunku. Szkoda. Może to efekt zbyt długiego procesu twórczego. Odnoszę wrażenie, że potencjał płyty nie został w pełni wykorzystany.

To tylko kilka westchnień / Deszcz meteorów unicestwia ziemię / Za chwilę niczego nie będzie.

Brzmi znajomo? Lirycznie Rogucki kontynuuje apokaliptyczną wizję, jaką zaczął snuć na ostatniej płycie Comy. Przedstawia świat, w którym miłość jest zagrożona, a jej romantyczna strona sprowadzona została do fizyczności. Real zastępuje virtual, zaś media kreują nasze myśli i przyzwyczajenia. Do tego obserwujemy upadek ludzkich wartości i wszechobecna samotność. Jak widać, temat nośny, ale nastały takie czasy, że chyba trzeba o tym mówić głośno i dobitnie. Dodać należy, że Rogucki nie przekombinował z metaforami (jak mu się w przeszłości przytrafiało) i stworzył naprawdę ciekawe teksty, które stanowią kontrast do lekkich melodii. Metafory nie męczą, wręcz intrygują, wciągając w dyskurs z autorem.

Trochę ponarzekałem, jednak muszę przyznać, że wracam do tej płyty często i czerpię przyjemność z jej słuchania. Owszem, chciałoby się i więcej, i lepiej, ale to, co otrzymaliśmy, stoi na wysokim poziomie. Mimo pewnych niedoskonałości, za każdym razem daję się wciągnąć do świata wykreowanego przez Karasia i Roguckiego. Nie jest on przedstawiony w pastelowych kolorach, ale podróż po nim za każdym razem daje przyjemność.

Radosław Szatkowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.