Siedem śmiertelnych grzechów, siedem dróg do zwycięstwa, siedem diabelskich ścieżek do nieba…*
MANDY MEYER – kanadyjsko-szwajcarski gitarzysta, który obecnie znajduje się w składzie trzech zespołów: metalowej supergrupy Unisonic (dowodzonej przez Michaela Kiske – wokalistę Helloween), szwajcarskiego hardrockowego Krokusa oraz międzynarodowej grupy Gotus, którą stworzył na początku 2020 roku z byłymi muzykami Krokusa i wokalistą koncertowym Trans-Siberian Orchestra – Dino Jelusickiem. Międzynarodową karierę muzyczną rozpoczął na początku lat 80. jako koncertowy gitarzysta Krokusa, później był współzałożycielem amerykańskiej Cobry, a nawet trafił do grupy Asia w miejsce Steve’a Howe. Brał również udział w nagraniach pojedynczych płyt m.in. Marka Ashtona, grup Stealing Horses, Katmandu czy House Of Lords.
[Od redakcji: komentarze na temat płyt pochodzą od redaktora prowadzącego cykl, albowiem muzyk nie znalazł czasu, aby uzasadnić swoje wybory]
Na pewno nie chcę pytać, którą ‘swoją’ płytę uważasz za najlepszą ani o płyty, które Cię zainspirowały. Nie zapytam również o płytę na imprezę ani na romantyczny wieczór 😉
Album, który zostawiłbyś dla potomności w kapsule czasu, wiedząc, że będzie czekała na otwarcie przez wiele lat (idziemy inną ścieżką niż tradycyjna bezludna wyspa) …
Led Zeppelin Mothership (2007)
Zdecydowanie najlepszy album kompilacyjny grupy, wybornie zremasterowany przez Jimmy’ego Page’a. Na dwóch krążkach znalazły się 24 utwory wybrane przez żyjących wówczas członków Led Zeppelin ze wszystkich 8 płyt studyjnych, Stanowi jedynie dodatek do studyjnego katalogu „cepelinów”, ale oferuje znakomitą możliwość, aby nieobeznany z ich twórczością słuchacz mógł zacząć ich poznawać…
Album, który pozwala Ci zachować cierpliwość, gdy utkniesz w korku na autostradzie (pewien rodzaj tabletki na uspokojenie)…
The Oscar Peterson Trio We Get Requests (1964)
Album z gatunku tych, bez których zarówno fani cool jazzu, jak i wielbiciele Oscara Petersona prawdopodobnie mogliby się spokojnie obejść, jako że zawiera niespecjalnie odkrywcze aranżacje znanych standardów, m.in. Corcovado (Quiet Nights of Quiet Stars), Girl From Ipanema czy My One And Only Love. Z drugiej strony wskazana płyta stanowi przyjemny zestaw jazzowych kompozycji, które mogą koić nerwy w trudnych momentach, a ponoć niektórzy producenci sprzętu używają jej nawet do testowania głośników i wzmacniaczy.
Album, z gatunku tych niedoścignionych ideałów, w ponownym nagraniu którego wziąłbyś udział bez zastanowienia (takie płytowe Marchewkowe pole czyli wszystko się może zdarzyć) …
The Beatles – The Beatles (1968) tzw. 'white album”
Nigdy wcześniej żaden album rockowy nie był tak ironiczny – bardzo rzadko łatwo stwierdzić, jaki przekaz niesie dana piosenka – poważny czy szyderczy. Wiele spośród 30 utworów mogłoby stać się popularnymi singlami, ale w latach 60. w Wielkiej Brytanii i USA ze względów komercyjnych piosenki w wersjach albumowych nie były wydawane w tej formie. Jedynie utwór Revolution 1 (pod tytułem Revolution) znalazł się na stronie B Hey Jude. Wbrew opinii Johna Lennona, umieszczona tam wersję szybszą niż na albumie. W innych krajach, ukazał się też tylko jeden singiel z utworami z „białego albumu” – Ob-La-Di, Ob-La-Da z While My Guitar Gently Weeps.
Album, którego nie chciałeś słuchać wczoraj, ale chętnie posłuchasz jutro (szczerze wyznaję winy swoje) …
Elton John Don’t Shoot Me I’m The Piano Player (1973)
Druga płyta Eltona Johna. Jej tytuł jest parafrazą prośby pewnego pastora z stanu Arkansas z lat 70. XIX wieku. Oryginalnie tekst został wypowiedziany i brzmiał ponoć: „Sugerowałbym zaprzestać strzelania do organisty podczas nabożeństwa. Jest to śmieszny zwyczaj i denerwuje wiernych, wypełniając kościół dymem. Biedny człowiek ma swoje wady, ale robi, co może. Poza tym powoduje odpryski na nowych organach.” Kilka lat później hasło zostało zmodyfikowane i skrócone do „Prosimy nie strzelać do pianisty. Robi, co w jego mocy” [ang. Please don’t shoot at the pianist, he is doing his best] i często wisiało na pianinach w amerykańskich knajpach i kasynach.
Album, który stanowi milowy krok w Twojej muzycznej karierze (pozornie jedna z wielu płyt, ale stanowiąca przełomowy, gigantyczny krok**)Cobra First Strike (1983)
Debiutancki, a zarazem jedyny studyjny album hardrockowej Cobry, której wokalistą był Jimi Jamison (znany najbardziej jako członek Survivor). Płyta znalazła się na 1. miejscu na liście albumów zagranicznych brytyjskiego magazynu muzycznego Kerrang! w 1983 roku. Mandy Meyer był współautorem 7 spośród 10 utworów, covery dwóch z nich znalazły się na płytach grupy Gotthard, aczkolwiek Travellin’ Man kilka lat wcześniej niż Mandy trafił do jej składu.
Album, którego mógłbyś słuchać wielokrotnie jednego dnia (i nigdy Ci się nie znudzi)
Rainbow Rising (1976)
Płyta, którą można uznać za hardrockowy wzorzec z Sevres. To na tym krążku znajdziemy jedną z najbardziej epickich kompozycji Ritchie’go Blackmore’a Stargazer, zaśpiewaną – podobnie jak pozostałe utwory – przez nieodżałowanego Ronnie’go Jamesa Dio…
(na koniec możesz pofantazjować, ile dusza zapragnie) Album marzeń nagrałbyś z…
…Davidem Coverdalem.
Przesłuchiwał: Marek J. Śmietański
Zdjęcia: Keenan Neighbors (Mandy Meyer), dr_zoidberg (David Coverdale)
*) Parafraza początku utworu Moonchild Iron Maiden z płyty Seventh Son of A Seventh Son (1988);
**) Gigantyczny krok jest odniesieniem do legendarnego albumu Johna Coltrane’a Giant Steps (1960).
PS. Inne wywiady z cyklu Musical Testimony można znaleźć tutaj.