Znacie artystę, którego stać na zagranie solo dwuipółgodzinnego koncertu i który nie zanudzi widowni? Odpowiedź na to pytanie można było uzyskać, idąc do łódzkiej Wytwórni na specjalny koncert świąteczny Steve’a Hogartha, znanego przede wszystkim z roli frontmana grupy Marillion. Dorzućmy do tego jeszcze fakt, że wokalista na bieżąco wybierał sobie utwory do wykonania, a koncert zakończył kolędą Cicha noc, śpiewając cztery pełne zwrotki po polsku. O gawędzeniu i dekoracji choinki przez publiczność wspomnę tylko z obowiązków kronikarskich, bo o tym było wiadomo wcześniej (Hogarth zapowiadał to w licznych wywiadach). Kilkanaście utworów grupy Marillion, kilka z własnych płyt (solowej oraz wydanej z Richardem Barbierim) i blisko 10 coverów z bardzo wielu które darzy sentymentem, a wszystko wykonane z własnym akompaniamentem na klawiszach (oraz w kilku przypadkach z wsparciem dodatkowej ścieżki z laptopa).
Co najbardziej mogło utkwić w pamięci? Nie będę oczywiście zabierał głosu za wszystkich, bo z pewnością różnym osobom mogły pozostać w głowie różne piosenki, ale uczestnicząc w koncercie niejako służbowo (nie w roli fana), podchodzi się do tematu jednak – wybaczcie szczerość – bardziej obiektywnie. Dla mnie najmocniejszymi punktami tego wieczoru w Łodzi były utwory z solowej płyty Steve’a Hogartha Ice Cream Genius, wydanej w 1997 roku pod szyldem h: Cage i The Deep Water*, które zabrzmiały niezwykle monumentalnie. Oprócz tego Arclight (tytułowy utwór z EP-ki wydanej z Barbierim oraz Beautiful z Afraid Of Sunlight Marillionu).
Marek J. Śmietański
PS. Fotorelacja przygotowana dzięki uprzejmości agencji Metal Mind Productions.
*) Z tłumaczeniem tekstu można zapoznać się na naszej stronie tu.