Po niespełna 7 miesiącach i udanych występach w Warszawie oraz Krakowie zespół Depeche Mode wrócił do Polski z trasą Memento Mori Tour, kontynuując promowanie zeszłorocznego krążka. We wtorek, 27 lutego Brytyjczycy rozgrzali łódzką Atlas Arenę, a już w czwartek (29 lutego) uczynią to ponownie.
Wiele wody upłynęło w Wiśle od pierwszego koncertu Depeche Mode w Warszawie. Był lipiec 1985 roku, a zespół swoim show na Torwarze kończył długą na 56 koncertów trasę Some Great Reward Tour. Dopiero przygotowywał się do wydania Black Celebration. Nie tylko wówczas, ale i przez wiele kolejnych lat, nie do pomyślenia było, że brytyjska grupa w Polsce może gościć czterokrotnie w ciągu niespełna 7 miesięcy. Zwłaszcza że od wspomnianego koncertu musiało upłynąć aż 16 lat do drugiej wizyty w Polsce. Ponownie była to Warszawa, tym razem padło na Tor Wyścigów Konnych na Służewcu.
Zgromadzonym w Atlas Arenie fanom zaserwowano wizualnie niczego sobie produkcję, opartą przede wszystkim o dopieszczone światło i materiały wideo. Starannie przygotowane animacje trzymały równy poziom przez dwie godziny. Trzeba przyznać, że dopisały dwie niezwykle ważne składowe udanego show: frekwencja i atmosfera. W Atlas Arenie było naprawdę gorąco: dosłownie i nie tylko momentami. David Gahan nieustępliwie wirował z gracją, o którą pokusić może się naprawdę niewielu frontmanów. Martin Gore zaprezentował bardzo dobrą formę wokalną, a akustyczne aranżacje Strangelove i Somebody dały mu nie lada pole do ewentualnego antypopisu. Nic takiego jednak nie miało miejsca.
Choć Gahan, Gore i spółka ruszyli w świat pod szyldem Memento Mori Tour, materiał z zeszłorocznego albumu nie zdominował setlisty. Z Memento Mori pojawiły się 4 utwory, podobnie jak z wydanej w 1993 roku płyty Songs of Faith and Devotion, a po 3 numery wyciągnięto z Music for the Masses, Playing the Angel i nieśmiertlenego Violatora. Szukając utworów, których mnie osobiście zabrakło, wskazałbym tytuły takie jak: Wrong, World In My Eyes, Master and Servant i Heaven. Lecz to wyłącznie kwestia gustu i szukanie dziury w całym! Panowie zestawili setlistę naprawdę misternie. Było różnorodnie, przeglądowo, ponadczasowo. Widać gołym okiem i słychać, że Gahan i Gore doskonale bawią się muzyką. Pozwalają sobie przy tym na bardzo zręczne balansowanie między charakternym rockowym brzmieniem i elektronicznymi, niemal imprezowymi klimatami. Najlepsze momenty? Akustyczne Strangelove, świetnie przyjęte (i słusznie!) Ghosts Again oraz Never Let Me Down Again. I tylko w niektórych momentach — mimo obecności czterech muzyków i masy instrumentów klawiszowych — scena wydawała się odrobinę zbyt pusta.
Setlista: Speak to Me (z taśmy), My Cosmos Is Mine, Wagging Tongue, Walking in My Shoes, It’s No Good, Policy of Truth, In Your Room, Everything Counts, Happy Birthday to You (z dedykacją dla fanki), Precious, Before We Drown, Strangelove (akustycznie, śpiewał Martin L. Gore), Somebody (akustycznie, śpiewał Martin L. Gore), Ghosts Again, I Feel You, A Pain That I’m Used To, Behind the Wheel, Black Celebration, Stripped, John the Revelator, Enjoy the Silence, bisy – Condemnation (akustycznie), Just Can’t Get Enough, Never Let Me Down Again, Personal Jesus.
Dziękujemy za zaproszenie polskiemu oddziałowi agencji Live Nation. Zdjęcia pochodzą od organizatora, ich autorem jest Radosław Żydowicz.
Naszą fotorelację z sierpniowego koncertu w Tauron Arenie znaleźć możecie tutaj.