Amarok – Legionowo, 01.12.2018

Mroczny Amarok w mrokach

W ramach krótkiej, ale intensywnej trzydniowej trasy koncertowej Colina Bassa, świętującego 20-lecie wydania swej pierwszej płyty solowej (wydanej pod swoim nazwiskiem) podczas jego występu towarzyszył, ale także przed, w, nazwijmy to, suportem, wystąpił zespół Amarok. I chociaż gwiazdą wieczoru był legendarny basista zespołu Camel, to występy grupy Amarok należy traktować jako równie ważne wydarzenie koncertowych wieczorów.

Swój koncert rozpoczęli w totalnej ciemności rozświetlanej jedynie kontrolkami elektronicznych instrumentów i wzmacniaczy rozstawionych na scenie. Te ciemności wcale nie przeszkadzały, wręcz potęgowały wrażenia z dźwięków i muzyki, którą w sobotni wieczór zaproponowała nam grupa – były to utwory z ostatniej płyty Hunt, ale bardzo stosownie nawiązujące do tych ciemności panujących na scenie – można powiedzieć, że były to najbardziej tajemnicze, nawet właśnie mroczne, fragmenty z tego albumu. Wszystko rozpoczęło się bardzo długą dźwiękową „rozbiegówką”, jak można to nazwać w nawiązaniu do dawnych taśm szpulowych, gdyż dopiero po dwóch minutach pulsującego na samej krawędzi ciszy klawiszowego basu, po scenie przeszły cienie i za moment te cienie zaczęły grać – odezwało się charakterystyczne harmonium Michała Wojtasa delikatne wspomagane klawiszami Macieja Caputy ­– podobnie jak 1.5 roku temu, w tej samej sali widowiskowej MOK w Legionowie, koncert zespołu rozpoczął się utworem Anonymous. Drugi utwór, Distorted Soul, tym razem zabrzmiał bardziej gitarowo, chociaż oczywiście fragment, w którym Michał gra na thereminie, znowu praktycznie w totalnej ciemności, niezmiennie wzbudził niesamowite dreszcze. Oczywiście nie mogło zabraknąć pierwszego „przeboju” z ostatniej płyty, czyli utworu Winding Stairs, który starał się skutecznie rozwiewać wspomniany na wstępie mrok, ale tylko na moment, gdyż po chwili, znowu z obejmującej ciemności, wyłoniły się wręcz hipnotyzujące arpegiatorowe pulsacje klawiszowe – zespół zaproponował nam tytułowy utwór z ostatniej płyty – Hunt. Ten utwór, jak później zapowiedział sam lider, został zagrany dopiero po raz trzeci. To trudny utwór, zresztą raczej należałoby powiedzieć – nie utwór, a ponad 18-minutowa suita, gdzie chłodne pulsacje klawiszy przeplatają się z łkającą gitarą i przedziwnymi odgłosami wilków w księżycową noc. Utwór – potęga, który w wersji koncertowej nabrał jeszcze większego dramatyzmu niż w wersji studyjnej i bez ostrzeżenia, dźwiękami ciął precyzyjnie prosto po sercach słuchaczy.

Dopiero następny, a zarazem ostatni utwór to więcej światła i z reflektorów, i w samej muzyce – na scenie pojawił się Colin Bass, który zaśpiewał Nuke, po którym muzycy zeszli ze sceny, przygotowując się do finałowej części tamtego wieczoru. Pomimo, że nie był to pełnowymiarowy występ zespołu, to dzisiaj, kiedy piszę te słowa po dwóch dniach, na samo wspomnienie, po plecach wybiegają wielkie zastępy mrówek – bo to był znakomity koncert, zdecydowanie jeden z tych, których się nie zapomina i który dowodzi, że w zalewie codzienności i wszechogarniającej bylejakości, zdarzają się chwile, kiedy możemy poczuć w sobie przedziwny dotyk nieskończoności i obcowania ze Sztuką, właśnie pisana przez duże „S”.

Jerzy Kapała

PS. Więcej zdjęć można obejrzeć tu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.