Otwiera się brama, ja nie wierzę oczom
Czy jednak się rzeczy inaczej potoczą
Podbiegam, twoje karki krzyczą „stój!”
Bo Twój ból jest lepszy niż mój.
Ta jedna piosenka napisana w 2020 roku sprawiła, że o Kaziku Staszewskim znowu zrobiło się głośno w mainstreamowych mediach. Nie po raz pierwszy został trybunem ludowym, który bezkompromisowo i w niezawoalowany sposób wyraża nastroje sporej części społeczeństwa, przy wyraźnej dezaprobacie i oburzeniu ludzi po drugiej stronie politycznej barykady. Wiedział, co robi, miał świadomość, że wywoła skrajne reakcje. Tak, jak wtedy, gdy pokrzepiająco wołał „Panie Waldku, pan się nie boi!”, czy stanowczo domagał się: „Wałęsa, oddaj moje sto milionów!”. Jednak Kazik to nie tylko polityczne protest songi, które co jakiś czas przypominają całej Polsce o istnieniu wokalisty, ale przede wszystkim 40 lat artystycznej ewolucji, poszukiwań i eksperymentów gatunkowych. Całą swoją muzyczną drogę przedstawił w omawianej autobiograficznej książce, która jest zapisem wywiadu-rzeki przeprowadzonego z artystą przez dziennikarza Rafała Księżyka. Wydanie, do którego się odnoszę pochodzi z 2015 roku, należy jednak wspomnieć, że w roku 2020 zostało uzupełnione o cztery kolejne rozdziały, a jego nowy tytuł brzmi „Idę tam gdzie idę. Dalej. Autobiografia” [obie wersje zostały wydane przez wydawnictwo Kosmos Kosmos – przyp. red.]. Kim zatem jest Kazimierz Staszewski?
Twierdzi, że wykreował swój obraz w taki sposób, aby być jak najmniej atrakcyjnym dla mediów. Dzięki temu nie chodzą za nim fotografowie, nie jest bohaterem serwisów plotkarskich czy prasy brukowej. Mówi: „Bardzo mi z tym dobrze i wygodnie.”. Choć trudno w to uwierzyć, nie był urodzonym buntownikiem, wręcz przeciwnie, zaliczano go do kategorii „grzecznych chłopców”. Wychowywany przez mamę i babcię, po tym jak ojciec opuścił rodzinę, gdy Kazik miał 4 lata, podporządkował się zasadom panującym w sfeminizowanym domu:
(…) znałem i czułem ich autorytet, kochałem je, ale nie byłem chowany pod kloszem. Miałem luz, ale z tego luzu rozsądnie korzystałem, rzadko były ze mną kłopoty. W środowisku nie byłem postrzegany jako maminsynek. Byłem równym kolegą.
Mimo rozstania rodziców, w domu nigdy nie mówiło się źle o ojcu, wręcz przeciwnie, był kreowany „na wzór świetlany”, co bardzo rzadko jest spotykane, a z pewnością pomogło Kazikowi przeżyć spokojne dzieciństwo i nie wynieść z niego traum. Babcia artysty ma zasługi także na innym polu, gdyż dzięki niej uwaga chłopaka została zwrócona w kierunku muzyki. Artysta mówi:
Kochałem ją, bardzo mi była bliska, ale też bałem się jej. Próbowałem ten strach przezwyciężać i po części stąd, i punk rock, i zespół. Chciałem sprawdzić jak bardzo się jej boję i jak daleko mogę się posunąć. (…) Przy pomocy muzyki mogłem w najpełniejszym stopniu określić samego siebie i powiedzieć o tym, o czym chciałem mówić. Od początku z muzyką lepiej mi to wychodziło, niż gdy z kimś rozmawiałem.
Co ciekawe, jednymi z wcześniejszych młodzieńczych fascynacji Kazika były kino i teatr, a mimo to nie skorzystał z propozycji przyjęcia roli w sztuce o Jimie Morrisonie tłumacząc, że koncert jest dużo bardziej autentyczny. Lata 1974-1976 to okres wybuchu zainteresowania muzyką. W tym czasie, przebywając u ciotki w Anglii, Kazik z ogromną fascynacją obserwował zmiany kulturowe i narodziny punka, a o swoich początkach w tzw. załodze mówi tak:
Piotr Kaczkowski mówił w radiu o plebiscycie w Anglii, gdzie grupą roku 1977 zostali Sex Pistols, a wokalistą roku Johnny Rotten.(…) Kolejny impuls dali Robert Sobociński i Robert Brylewski, Brylu, bo Afa zaczęli mówić na niego później, i Bader. Przyszli do szkoły odmiennie ubrani i wyglądali bardzo interesująco. Na pewno aspekt estetyczny punk rocka bardzo się dla mnie liczył. W Londynie widziałem ekstremum, zbyt duże jak dla mnie. Brylu i Bader mieli inny styl, taki, który do dzisiaj mi się podoba, bez skór i irokezów. Nosili stare marynarki, podarte dżinsy, a do tego agrafki, tak jak zespoły z pierwszej fali angielskiego punk rocka.
Pierwsi członkowie warszawskiej załogi punkowej pochodzili z rodzin artystyczno-inteligenckich. Chuliganów było niewielu, a jeśli się pojawiali, to równali w górę, a nie odwrotnie.
Punk rock urealnił muzykę, pokazał, że każdy może grać.(…) Gdyby nie punk rock nie starczyłoby mi odwagi, żeby zabrać się za muzykę. Swoją identyfikację w pierwszym rzędzie wiążę z punk rockiem. Jestem przekonany, że gdyby nie to zjawisko, nie robiłbym tego, co robię teraz.
W 1979 roku Robert Schmidt założył zespół Poland, w którym Staszewski debiutował jako wokalista. Sam wspomina, że pierwsze kroki na scenie były trudne i nie uniknął błędów – zbyt duża ekspresja na scenie i strach powodowały niesamowite wycieńczenie fizyczne. Zespół działał krótko, bo już w 1981 roku Kazik powołał do życia Novelty Poland, a potem Kult. Był to już czas tzw. nowej fali, czyli postpunka.
Nowa fala była drzewem, które wyrosło z punkrockowych korzeni. Dobrze to ujął John Lydon, były Johnny Rotten, mówił, że punk rock, to pierwsza lekcja: zrób to sam, a nowa fala to lekcja druga: zrób to prawidłowo.
Początek lat osiemdziesiątych to nie tylko czas pierwszych prób Kultu, ale także mocny zwrot ku duchowości, czyli początek spotkań z Świadkami Jehowy:
Przede wszystkim, przeżywałem wielkie uniesienie duchowe. To było trochę tak, jak z tą prawdą objawioną w punk rocku. Po każdym spotkaniu byłem doładowany kolejną porcją prawdy i wiedzy o Bogu. Czułem, jakbym dostał Ducha Świętego.
To ogromne zafascynowanie religią odcisnęło piętno w wielu aspektach życia zespołu. Po pierwsze, miało wpływ na teksty piosenek:
Choćby „Hej czy nie wiecie / Nie macie władzy na świecie”, wszyscy imputowali, że to apel do komunistów. Nie. To był apel do polityków w ogóle. Władza na świecie należy teraz do Szatana, ale w przyszłości nastanie tu Królestwo Boże.
Druga kwestia to radykalizacja antymedialnej postawy:
Nie kontaktujemy się z mediami, bo należą do Babilonu. Przy czym nie wszystkie media babilońskie są komunistyczne, ale wszystkie komunistyczne są babilońskie. Dzięki Świadkom Jehowy staliśmy się jeszcze bardziej konsekwentni w postawie odmowy. Realia to zmieniły, już nasze wejście do studia było kontaktem z systemem. Jak pokazuje dzisiejszy świat, nie więzienia i tortury są najsilniejszym środkiem nacisku, ale ekonomia.
Życie zweryfikowało te poglądy bardzo szybko, bowiem nadszedł czas podjęcia decyzji : chrzest i głoszenie Słowa, czy muzyka? Kazik wybrał muzykę, Piotr Wieteska religię. Jego odejście mocno uderzyło w zespół, zwłaszcza że dokonał go dwa tygodnie przed nagraniem pierwszej płyty Kultu – Kult. Muzycy nie byli z niej zadowoleni, choć dziś brzmi bardzo dobrze jako mieszanka funku, afro i reggae. Kolejne lata i utwory pokazały nowe oblicza kapeli – na płycie Posłuchaj, to do Ciebie pojawia się charakterystyczna do dziś sekcja dęta. Z kolei, rok 1989 okazał się przełomowym nie tylko w kontekście globalnym, ale i lokalnym. To wtedy, będąc z Kultem w Brazylii, Kazik musiał zdecydować, czy wraca do Polski na egzamin (studiował socjologię), czy kontynuuje występy z zespołem. Wybrał drugą opcję i dziś, z perspektywy czasu twierdzi, że był to symboliczny moment określenia siebie jako muzyka. Przełom ostatnich dekad XX wieku, to także eksperymenty z narkotykami- w Brazylii spróbował kokainy (która notabene nie służyła mu), w Polsce zażywał LSD. Choć sam jest przeciwnikiem penalizacji narkotyków, od początku widział zagrożenia z nich wynikające:
Trwogą napełnia mnie fakt, że LSD lokuje się raczej wśród narkotyków lekkich. Moim zdaniem ten środek generuje niezwykle poważne przeżycia i w momencie, kiedy źle zakręci, jest bardzo nieprzyjemnie. Raz mi się tak zdarzyło, w 2000 r. po zażyciu rozważałem samobójstwo. Od tamtej pory nie zdecydowałem się tego powtórzyć.
Lata 90. to kolejny krok w karierze Staszewskiego – projekt Kazik na żywo, który nadał mu dość niefortunny tytuł „najlepszego rapera Wschodu”. Wiedział, że pewne klimaty nie wpisują się w założenia artystyczne Kultu, chciał spróbować czegoś nowego, nie zaniedbując przy tym zespołu. Twierdzi, że żył w podzielonej rzeczywistości – dwoje menadżerów, którzy się szczerze nie znosili, działali sobie na złość i wykorzystywali słabostki artysty. Ten musiał wybierać, w jakim wcieleniu wystąpić danego dnia. Zazwyczaj wybór był prosty, gdyż: „Zawsze, każdy mój inny projekt, każdy zespół jest czymś drugim po Kulcie. Kult był najważniejszy i tak jest do dzisiaj.”. Zwłaszcza, że w 1993 roku powstał jeden z najbardziej znanych albumów zespołu, czyli Tata Kazika, w całości poświęcony twórczości Stanisława Staszewskiego – ojca artysty. Kazik w kolejnych latach angażował się w mniej lub bardziej udane przedsięwzięcia, wraz z zespołem trafił nawet na terapię.
Od kolegów usłyszałem, że przytłacza ich sytuacja, w której zespół stał się tłem dla mojej osoby. (…) Chłopcy czuli się niedowartościowani, a doszło jeszcze nieco żalu i zazdrości, gdy inne moje projekty stawały się bardziej popularne od Kultu.
Na szczęście, udało się dojść do porozumienia i Kult istnieje do dziś.
Jaki obraz Kazika wyłania się z książki? Bardzo pozytywny. To inteligentny i wyrazisty artysta, którego przez 4 dekady widzieliśmy w różnych odsłonach. Osobiście nie po drodze mi z jego prywatnymi poglądami – jest przeciwnikiem aborcji i równouprawnienia kobiet, które to tematy uważa za drażliwe. Jednak swoją postawę potrafi uargumentować w sposób kulturalny, nie obrażając przy tym ludzi o innych przekonaniach, a przede wszystkim nie pouczając. O każdej ze swych życiowych ról opowiada prawdziwie, nie szczędząc autokrytyki. W jego narracji próżno szukać patosu, nadęcia czy siłowego dopisywania ideologii. Zarówno o muzyce, jak i wszystkich relacjach, czy to zawodowych, czy osobistych, mówi prosto, uczciwie, szczerze. Potrafi wzbudzać niemałe kontrowersje, zarówno swoimi utworami, jak i poglądami, ale nie aspiruje do bycia moralnym kaznodzieją. Artysta, mąż, ojciec, dziadek – po prostu Kazik z Polandu. Poznajcie go, naprawdę warto.
Ewa Marczak