Zygmunt Staszczyk, lat 58, polski artysta – brzmi nobilitująco i jest całkowicie zgodne z prawdą, ale narracyjnie zupełnie nie pasuje do osoby, której dotyczy. Bo Muniek, mimo prawie sześciu dekad na karku, to wciąż chłopięca dusza, o niesamowicie otwartym usposobieniu i zdystansowanym spojrzeniu na świat. W rozmowie z Rafałem Księżykiem udowadnia, że świat nie kręci się wokół niego, ale to on kręci się ze światem i ma z tego ogromną frajdę. Nie chowa swojego ego do kieszeni, ale też nie stawia go na piedestale – tworzą tandem, który czasem idealnie się uzupełnia, a czasem gubi rytm podczas wspólnej podróży przez życie. Życie na pierwszy rzut oka niewyróżniające się do tej pory niczym szokującym, bo próżno tam szukać skandali z pierwszych stron gazet. Bywały w nim jednak momenty trudne, graniczne i przełomowe, które wpłynęły na twórczość wokalisty śpiewającego nie tak dawno:
(…) ty masz swoje troski, twój świat nie jest boski. Na ulicach miast zakrywasz twarz, jak wielu z nas…
„King!”, wydany w 2019 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego, to bardzo przyjemna książka, z bohaterem której można nie zgadzać się w wielu kwestiach, ale trudno nie poczuć do niego sympatii. Jak to więc z tym Muńkiem było?
Sam pseudonim, a tak naprawdę zdrobnienie imienia, które na stałe przylgnęło do wokalisty, ma swoje korzenie w roku 1978, gdy na początku liceum jeden z profesorów ochrzcił nim młodego Staszczyka. Muniek, rodowity częstochowianin, jedynak pochodzenia robotniczego, do dziś ciepło wspomina swoje dzieciństwo, mimo że obiektywnie nie było aż tak idylliczne.
Mówi:
Najsilniejszą więź miałem z babcią. Wyżalić się szedłem do niej, czasami do mamy. Z ojcem było tak, że już prędzej on mi się wyżalał. Był wrażliwym facetem i nie nadawał się na tę hutę.(…)Po matce mam siłę psychiczną. Wzorem Wojtka Młynarskiego wiedziałem: „Róbmy swoje”. I robiłem swoje. Nigdy nie załamywały mnie historie typu, że ktoś źle o mnie napisał.
Życie nastolatka, podobnie jak większości dzieciaków ówczesnej Polski, toczyło się głównie na podwórku i to właśnie tam nawiązał swoje pierwsze kumpelskie znajomości, których fundamentem okazała się miłość do muzyki. Kolega z podstawówki – Zbigniew Piątek – był pierwszym, który zaszczepił Muńkowi fascynację rockiem.
Ja się przenosiłem w inny świat. Nie chodzi o to, że miałem jakieś wizje. Chodzi o emocje, tak były silne. Samo słuchanie, te przestrzenie, brzmienie gitar. Ale przede wszystkim jarało mnie to, że rock był tak inny na tle szarej komuny. Cała otoczka się liczyła.
Zagłębiony w muzycznym świecie, nie zapominał o całkiem przyziemnej rzeczywistości, łącząc naukę i pasję. W drugiej klasie liceum skompletował swój pierwszy zespół Schoolboys, rok później Opozycję, by wreszcie w 1982 roku zostać „ojcem założycielem” T.Love (wówczas funkcjonującym pod szyldem Teenage Love Alternative). Jego skład był dobierany według klucza koleżeńskiego, nie muzycznego, bo i nie na doskonałej muzyce zespołowi zależało. Chodziło o pozytywne emocje, swobodę i dobre samopoczucie – po prostu o zabawę w najprostszym, momentami wręcz infantylnym znaczeniu tego słowa. Tak Muniek wspomina swoje pierwsze kontakty ze sceną :
Gówniarska czystość intencji w tym była. Radość gnoja. Ważne to dla mnie było. To była wartość. Element radości z bycia gnojem razem z kumplami, to mi zostało z podwórka. Kumpelstwo. (…) Teraz jest inaczej, jest projekt.
Piosenkę IV LO napisał w jednym z przełomowych momentów swojego życia, gdy czas matur zbiegł się ze śmiercią ukochanej babci. Utwór stał się więc symbolicznym zamknięciem pewnego etapu i pierwszym krokiem ku prawdziwej dorosłości. Drugim było rozpoczęcie studiów polonistycznych w Warszawie i zamieszkanie w akademiku przy ul. Kickiego. Studenckie życie to czas tworzenia tekstów, które zapisały się złotymi zgłoskami w muzycznym dorobku zespołu.
”Wychowanie” pisałem, gdy miałem lat dwadzieścia, „Marzycieli”, gdy miałem lat dwadzieścia jeden. Można powiedzieć, że to były pierwsze dojrzałe teksty. Ale jest w nich chłopięcość. Ważna była chłopięcość dla tego naszego świata. Długo z niej wychodziłem, pasowała mi. Oczywiście rock sprzyja chłopięctwu. Pasowało mi też outsiderstwo, „obserwacja z boku”, jak ktoś napisał o naszych tekstach.
Był to okres trudny logistycznie. Zespół, którego większość członków pozostała w Częstochowie, przyjeżdżał na próby do stolicy, pomieszkując kątem w akademikach. Koncerty były umawiane spontanicznie i organizowane głównie w klubach studenckich, a wszystko to chłopaki załatwiali we własnym zakresie bez profesjonalnej pomocy. Dopiero później do teamu dołączył menadżer Robert Witkowski, wcześniej pracujący z Kultem. Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych wszystko zaczynało się układać, a T.Love zyskiwał coraz większą popularność i otrzymał propozycję nagrania koncertowego longplaya, zupełnie nieoczekiwanie perkusista Jacek „Słoniu” Wudecki oznajmił, że opuszcza zespół. Był to dla wszystkich bolesny cios. Terminy goniły, a ponieważ szwankowała atmosfera w ekipie, to – pomimo znalezienia na czas odpowiedniego bębniarza – efekt końcowy w postaci płyty do dziś nie satysfakcjonuje lidera. Twierdzi, że to dokument czasów, gdy zespół był w rozsypce. Oprócz uszczuplenia składu i konfliktów natury personalnej, czynnikiem wpływającym na demobilizację T.Love w ówczesnym czasie była proza życia- rodzina, obowiązki…
Ta niewinność się ulotniła. Już nie było tej ekscytacji wyjazdami. Pierwszy etap wypalenia. Po prostu w nasze życie wkroczyła dorosłość. Każdy miał już stałą dziewczynę, niektórzy żony. Pierwsza paczka, ten częstochowski monolit, rozpadła się. Janka wyrzuciłem, Słoniu odszedł. Zacząłem się izolować, odlatywać w swój świat.
Rok 1989 obfitował w przełomowe wydarzenia: w lipcu Muniek poślubił swoją wieloletnią partnerkę Martę, wkrótce potem ukazała się płyta Wychowanie, a jesienią Staszczyk wyjechał zarobkowo do Anglii.
Tam, z tęsknoty za krajem i rodziną, napisał Warszawę i był z tekstu na tyle zadowolony, że postanowił wskrzesić zespół choćby dla tego kawałka.
Stwierdziłem, że stawiam na zespół i będę żył z muzyki. Plan był taki: złożyć kapelę już bez tych kabaretowych klimatów, tylko grać rock and rolla. Bez socjologii, bez śpiewania o systemie, bo już komuny nie było. Miałem świadomość, że wchodzimy w nowe czasy.
Nowy zespół, będący odmłodzoną wersją T.Love (ze starego składu został tylko Staszczyk), szturmem ruszył zdobywać polskie listy przebojów. Płyty Pocisk miłości (1991) i King (1992) to już znak nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Sam Muniek podkreśla, że podczas tworzenia włączyła mu się wrażliwość społeczna, którą wyniósł z domu. Gdy wszystko wskazywało na to, że zespół wreszcie wypływa na szerokie wody, nadszedł kolejny cios – odejście w 1993 roku Jana Benedka, głównego kompozytora zespołu. Mimo trudności T.Love w krótkim czasie wydał kolejne krążki, a pochodzące z nich utwory stały się radiowymi hitami (Chłopaki nie płaczą, Jest super czy I Love You). Niestety, pojawiły się problemy osobiste, spowodowane hedonistyczno-narkotycznym zatraceniem:
Ja w latach dziewięćdziesiątych odpłynąłem, uwierzyłem w siebie jako gwiazdę rocka. Nie na tej zasadzie, że stałem się nieprzyjemny i odcinałem się od ludzi, ale na pewno mi odjebało. Nawet nie chodzi o sukces, pieniądz nigdy nie odgrywał dla mnie aż tak ważnej roli. Z kompleksów to wynikało. Chociaż nie wiem, dlaczego miałem te kompleksy.
Apogeum tego szaleństwa przypadło na drugą połowę lat dziewięćdziesiątych, gdy Muniek występował z dwoma zespołami jednocześnie: T.Love i Szwagierkolaska (projekt muzyczny, którego pomysłodawczynią była Nina Terentiew, odświeżający twórczość Stanisława Grzesiuka). Wtedy Staszczyk upadł psychicznie po raz pierwszy, ale szczęśliwie udało mu się pozbierać i wrócić na właściwe życiowe tory. W 2001 roku publicznie dał świadectwo swojej wiary i podkreślił fundamentalną rolę wartości takich jak Bóg i rodzina. Początek XXI wieku był dla zespołu pasmem sukcesów: zostały wydane kolejne płyty, nie malało także ogromne zapotrzebowanie na koncerty. Jednak Muniek, mimo wcześniejszego duchowego wzmocnienia, psychicznie znów stawał się coraz słabszy. Na szczęście przy wsparciu najbliższych udało mu się po raz kolejny podnieść. Oczekiwania publiczności wobec zespołu wciąż były duże, jednocześnie pieniądze stały się dla chłopaków celem, a nie jedną z korzyści wynikających z występowania. W związku z nasilającymi się „kwasami”, w 2017 roku Muniek ogłosił, że zespół jego decyzją zawiesza działalność.
Liczyła się liczba koncertów, żeby kasa się zgadzała. Nie było zabiegania o nowe miejsca, w tym sensie, żeby zagrać na jakimś fajnym, niskobudżetowym festiwalu. Więc to się musiało zatrzymać, żeby każdy mógł oprzytomnieć. Niech T.Love się odleży. Zobaczymy, jak będzie konotowany za parę lat. Na dzisiaj nie mam wizji T.Love’u. Jeżeli wróci, to z solidną rockandrollową płytą, żeby coś przypieczętować. O ile mi na to pozwolą zdrowie i wena.
Książkę kończy postscriptum Muńka napisane 5 sierpnia 2019 roku, gdy leżał w londyńskim szpitalu Charing Cross po doznaniu rozległego wylewu. Dziś wiemy, że kciuki o które wtedy prosił, przyniosły pożądany skutek i Staszczyk wrócił do zdrowia, ba, nawet do koncertowania [zdjęcia z koncertu akustycznego projektu Muniek i Przyjaciele można obejrzeć w naszym serwisie tu – przyp. red.].
Sam o sobie mówi, że jest egocentrykiem, bo egoizm wpisany jest w naturę artysty. Nie bierze udziału w reklamach i nie angażuje się politycznie – takie ma zasady od zawsze. Jest głęboko wierzący, ale wiary innym nie narzuca. Umie dogadać się z każdym, a to w dzisiejszych czasach cecha nie do przecenienia. Potrafi spojrzeć na siebie do bólu krytycznie i wypunktować zarówno zalety, jak i wady (tych nigdy nie usprawiedliwia). Wzbudza w odbiorcach zaufanie, co oznacza, że jest autentyczny, a nie kreuje się na takiego. Zatem kim jest Muniek?
Był zawsze trochę z boku,
Na bakier trochę był.
W szkole nikt nie wiedział,
Czym King naprawdę żył
Ewa Marczak