Synthpop a sprawa postmodernizmu
Już dawno nie było na rynku takiego debiutu – odnoszącego się do stylistyki lat osiemdziesiątych, a przy tym niezwykle świeżego, niebędącego zwykłą imitacją. ZETA to brytyjski projekt założony przez Katie Jackson oraz twórców związanych na co dzień ze sceną progmetalową, Daniela Tompkinsa (TesseracT) i Paula Ortiza (Chimp Spanner). Tym razem jednak zamiast ciężkich riffów i matematycznych ewolucji, muzycy uraczyli nas synthpopowym materiałem, odnoszącym się do kanonu tego gatunku. Można więc usłyszeć tu echa Depeche Mode, A-ha, a nawet Vangelisa, ale w skondensowanym i uwspółcześnionym wydaniu.
Grupa nie trzyma się jednak stałych schematów i co rusz odnosi się do innych struktur muzycznych charakterystycznych dla tej epoki. Rozpoczynający Silent Waves koncentruje się na budowaniu nastroju, zaś następujące Fountain of Youth oraz Right Time są już bardziej przebojowe, dopełnione dynamicznymi partiami gitary. The Distance to jedna z najlepszych kompozycji na płycie. Mocny beat, chwytliwe partie wokalne (ze świetną melorecytacją) oraz intensywny finał – synthpop w najlepszym wydaniu. Lock and Key i Fire in the Snow ponownie wracają do stonowanych brzmień, w których dominują electro-popowe melodie. W tym drugim warto jednak zwrócić uwagę na solo Ortiza, które finezyjnie wieńczy cały utwór. Gates of Hell, choć dalej podtrzymuje nośny charakter wydawnictwa, wpada w bardziej rockowe struktury, co podkreśla energiczny riff prowadzący. Po emocjonalnym, nastawionym na ambientowe formy Elysian Fields formacja wskakuje na wyższe obroty. Beat the System (gra słowna jest tu jak najbardziej zamierzona) to syntezatorowe, chwilami wręcz taneczne funky, zaś melodramatyczny Causeaway okazuje się popisem wokalnym Tompkinsa. Piosenkarz doskonale odnajduje się w okołopopowych produkcjach, co udowodnił m.in. na tegorocznym, również debiutanckim, krążku White Moth Black Butterfly*. Album z klasą domyka Chemical Zone – harmoniczny, z wyeksponowanym beatem oraz porywającymi partiami gitary.
To, co wyróżnia debiut ZETA od wielu współczesnych synthpopowych projektów, to produkcja, za którą odpowiadają Paul Ortiz oraz Katie Jackson. Muzycy oddali ducha lat osiemdziesiątych za pośrednictwem wykorzystanych odniesień, ale pod kątem samej realizacji postawili na nowoczesne rozwiązania – ścieżki zostały odpowiednio zharmonizowane oraz poddane drobiazgowej obróbce, dzięki czemu czuć tu nowatorskie podejście. Zresztą był to zabieg celowy nie tylko w produkcji, ale też treści. Daniel Tompkins kreśli w lirykach retrofuturystyczną wizję społeczności, która boryka się z wciąż aktualnymi problemami – mamy tu klasyczne cyberpunkowe motywy, oparte na pobudzeniu świadomości oraz wyłamywaniu się z technokratycznej dominacji na rzecz uczuć i człowieczeństwa.
Ten kolaż tradycji i nowoczesności wpływa na oryginalność debiutu ZETA. Choć jest to w gruncie rzeczy materiał elektroniczny, ukierunkowany na syntezatorowe melodie, to trio nie trzyma się stałego szablonu. Wszystkie inspiracje nie wprowadzają w trakcie słuchania niepotrzebnego zamętu, a tworzą zwartą i przemyślaną całość. Nostalgia za latami osiemdziesiątymi panuje już w popkulturze od dłuższego czasu, ale o ile w kinie takie podejście radzi sobie całkiem nieźle, o tyle w muzyce bywa już z tym różnie. Paradoksalnie od jakiegoś czasu ta tendencja staje się jednym z dominujących prądów w kulturze współczesnej. Przy tak szerokim spektrum artystów z tamtego okresu łatwo jest popaść w odtwórczość, ale okazuje się, że najlepszą metodą na to jest korzystanie z popularnych rozwiązań w sztuce, takich jak eklektyzm czy postmodernizm. Na szczęście obydwa te elementy zostały wykorzystane przez Brytyjczyków po mistrzowsku.
Łukasz Jakubiak
*) formacja wykonująca eksperymentalny pop, współtworzona przez: Daniela Tompkinsa, Jordan Turner, Keshava Dhara (Skyharbor), Randy’ego Slaugha (Devin Townsend) oraz Maca Christiensena.