W trakcie przygotowywania poniższego zestawienia zaobserwowałem pewną tendencję na zeszłorocznym rynku muzycznym. Wielu artystów ogarnęła nostalgia i tęsknota za przeszłością (głównie latami osiemdziesiątymi). Chyba jeszcze nigdy dotąd syntezatory nie były tak obecne we współczesnej muzyce rozrywkowej, a dotyczy to nie tylko płaszczyzn progrockowych, w których głównie się obracam, ale też popu czy jazzu. Oczywiście wśród zalewu wydawnictw zdarzały się także pretensjonalne przestrzały (którymi nie będziemy się zajmować w tym rankingu), ale na szczęście lwia część umiejętnie wykorzystywała wyżej wspomniane odniesienia. Grendel bardzo nostalgicznie wprowadził Was, drodzy czytelnicy, do naszych pierwszych „hiperprzestrzennych” podsumowań, ja zaś postanowiłem nie owijać w bawełnę. 3… 2… 1… Zaczynamy!
Płyta roku – świat (Album of the Year – World):
1. Caligula’s Horse – In Contact
2. ZETA – ZETA
3. Leprous – Malina
4. Major Parkinson – Blackbox
5. Brian Reitzell – American Gods OST
6. Threshold – Legends of the Shires
7. Ayreon – The Source
8. Soen – Lykaia
9. Ne Obliviscaris – Urn
10. Primus – The Desaturating Seven
Nie załapali się do rankingu, ale wciąż warto przesłuchać:
Eluveitie – Evocation II – Pantheon
Greta Van Fleet – From the Fires
Mr. Big – Defying Gravity
Unleash The Archers – Apex
Steven Wilson – To the Bone
Europe – Walk the Earth
Greg Howe – Wheelhouse
Tony MacAlpine – Death of Roses
Pain of Salvation – In The Passing Light of Day
Vangough – Warpaint
Kobra and the Lotus – Prevail I
Tuesday the Sky – Drift
Benjamin Walfisch & Hans Zimmer –Blade Runner 2049 OST
Tyler Bates & Joel J. Richard – John Wick Chapter 2 OST
Max Mothersbaugh – Thor: Ragnarok OST
W pierwszej trójce znalazł się czwarty album progmetalowców z Caligula’s Horse, debiut projektu ZETA oraz kolejne dzieło Norwegów z Leprous. In Contact wskoczył na podium z kilku powodów – pokazał niesamowitą dojrzałość Australijczyków, muzycy skoncentrowali się na melodii i harmonii, a w warstwie lirycznej obszernie ujęli temat relacji sztuki i twórcy. Z kolei ZETA to mistrzowsko uwspółcześniony synthpop, zgrabnie nawiązujący do twórczości Depeche Mode czy A-ha. Więcej o albumie można przeczytać w RECENZJI zamieszczonej na łamach serwisu. I wreszcie Malina, która przez swój melodyjny charakter została przyjęta dość chłodno przez fanów grupy. Zresztą, bardzo niesprawiedliwie. Leprous wydał album kontrowersyjny, zahaczający o postgatunkowe struktury, który wymaga od słuchacza bardzo otwartego podejścia.
Pozostała część listy to gatunkowy miszmasz. Nie zabrakło więc powrotów do tradycji progrocka, a te naprawdę świetnie wybrzmiały na Legends of the Shires Threshold (tym razem z Glynnem Morganem na wokalu), The Source Ayreon (będący kolejną częścią cyklu o Odwiecznych) oraz Lykaia Soen. W minionym roku kręciła mnie też nutka szaleństwa, a tej było w nadmiarze na Blackbox Major Parkinson oraz The Desaturating Seven Primus (opartym o książkę Tęczowe gobliny autorstwa Ula de Rico). Wysoko, bo aż na piątym miejscu, znalazła się ścieżka dźwiękowa z Amerykańskich bogów skomponowana przez Briana Reitzella, która okazała się jednym z najbardziej eklektycznych dzieł w historii muzyki filmowej. Nie byłbym sobą, gdybym nie umieścił czegoś z metalowej ekstremy, a w tej materii najbardziej zaimponował mi Urn Ne Obliviscaris. Australijczycy, inspirujący się wczesną twórczością Opeth i Cynic, mogą za jakiś czas namieszać w prog/deathowych kręgach.
Płyta roku – Polska (Album of the Year – Poland):
1. Lunatic Soul – Fractured
2. HellHaven – Anywhere out of the World
3. Natalia Kukulska – Halo tu Ziemia
4. Kinga Głyk – Dream
5. Anna Maria Jopek i Gonzalo Rubalcaba – Minione
Nie załapali się do rankingu, ale wciąż warto przesłuchać:
Jazzpospolita – Humanizm
Crystal Viper – Queen of the Witches
Decapitated – Anticult
Disperse – Foreword
Retrospective – Re:Search
Na podium znalazł się u mnie Fractured od Lunatic Soul, czyli kolejne – po Walking on a Flashlight Beam i Love, Fear and the Time Machine Riverside – bardzo osobiste dzieło Mariusza Dudy. To jak dotąd najdojrzalszy album Lunatic Soul – trudny w odbiorze przy pierwszym kontakcie, nawet pomimo bardziej melancholijnego i „piosenkowego” podejścia, który z każdym kolejnym odsłuchem odkrywa przed słuchaczem nowe elementy. Na miejscu drugim wylądował Anywhere out of the World od HellHaven. Muzycy przez ostatnie lata zdołali wypracować naprawdę nowatorskie brzmienie, które łączy w sobie elementy art rocka, różnych form metalu i muzyki starych kultur. Pierwszą trójkę zamyka najnowsze wydawnictwo Natalii Kukulskiej. Piosenkarka jeszcze odważniej niż na Ósmym planie sięgnęła po elektroniczne kolaże, w których dominuje synthpop oraz drum’n’bass. Halo tu Ziemia to album nośny, a przy tym pełen artystycznego sznytu – to fuzja wielu inspiracji, które w tak skondensowanej formie zyskują nową tożsamość. Listę zamykają dwa jazzowe wydawnictwa – subtelny fusion w postaci Dream Kingi Głyk (z udziałem Tima Garlanda, Nitaia Hershkovitsa oraz Gregory’ego Hutchinsona) oraz Minione od Anny Marii Jopek i Gonzala Rubalcaby, będące podróżą po jazzie lat trzydziestych.
Płyta koncertowa (Live Album of the Year):
1. Fates Warning – Awaken the Guardian – Live
2. Annihilator – Triple Threat
3. Klone – Unplugged
W minionym roku nie zostali poszkodowani fani Fates Warning, a w szczególności ci, którzy wolą ich pierwsze krążki z pogranicza prog & heavy. Najnowsze wydawnictwo Amerykanów zawiera zapis dwóch koncertów (z festiwalów Keep it True oraz ProgPower USA) zaaranżowanych z okazji 30-lecia wydania Awaken the Guardian. Grupa wystąpiła wtedy w oryginalnym składzie (obowiązkowo z Johnem Archem na wokalu). Efektownie wydany boxset (zawierający 4 CD, DVD, Blu-Ray, Artbook, 6 pocztówek oraz plakat) to koszt zaledwie 200 zł, więc warto się za nim rozejrzeć. Triple Threat to pozycja obowiązkowa dla fanów Annihilatora. Na wydawnictwie znalazł się koncert Live at the Bang Your Head!!! Festival w formacie CD oraz DVD lub Blu-Ray oraz dodatkowy dysk audio w postaci Unplugged: The Watersound Studios Sessions. Polecam także sięgnąć po nieco skromniejszy album koncertowy, a mianowicie Unplugged od Klone. Francuzi odsłonili tu swoją emocjonalną osobowość i trzeba przyznać, że niektóre akustyczne aranże wybrzmiewają lepiej od ich pierwotnych wykonań – naprawdę dobra i wartościowa rzecz.
Nawiązując do wstępu, cieszy na pewno fakt, że wielu artystów w tym roku tak chętnie sięgało po gatunkowe tradycje, nie popadając przy tym w odtwórczość. Naprawdę wielką sztuką jest tak przefiltrować nawiązania, by pasowały do osobowości danego zespołu. W dzisiejszych czasach, zresztą nie tylko w kulturze, mamy tendencję do wylewania swoich pretensji na ten temat. Kiedyś było lepiej! – powie jakiś skrajny tradycjonalista. Ale, moi drodzy czytelnicy, kiedyś już nie wróci, choć miło jest od czasu do czasu cofnąć się te trzydzieści czy czterdzieści lat wstecz. Przecież nikt nam nie zabierze pierwszych krążków Genesis czy Yes, nikt nie usunie nam z pamięci A-ha czy Michaela Jacksona – pokolenia się zmieniają, ale na pewno znajdzie się na świecie ktoś, kto dalej będzie odkrywał te płaszczyzny, a nawet parafrazował je w swojej potencjalnej twórczości. Warto więc pamiętać o przeszłości, a nie tylko nią się żyć; cieszyć się z tego, co w tym momencie zyskaliśmy; otwierać się na to, czego jeszcze nie znamy – i tego właśnie, drodzy czytelnicy, życzę Wam w tym Nowym Ro(c)ku.
Łukasz Jakubiak
Po raz kolejny czytając zestawienie cieszę się, że widzę w nim również swoich faworytów taki jak Soen, czy Major Parkinson. W kategorii Płyt „Niezałapanych” znalazłam i takie, które u mnie jak najbardziej gościły w odsłuchu regularnie czyli PoS, Greeta van Fleet (z miłości do „Baloników” i „Plant-acji”), czy OST z Blade Runnera. Były też i takie, których na pewno nie zamierzam usłyszeć częściej niż to koniecznie, czyli Steven Wilson (jedyne co mnie urzekło na tym wydawnictwie, to głos Ninet Tayeb, która również wydała w ubiegłym roku swój „Papierowy Spadochron ” i jeśli mam wybierać – wybieram „desant powietrzny” 😉 ) Z rodzimego podwórka zdecydowanie wybrałabym Lunatic Soul, Disperse i Retrospective oraz Anne Marię Jopek.
Ciężko wybrac z tak ogromnej ilosci wydanych płyt, te najlepsze, bo ilu słuchaczy tyle gustów. Najważniejsze, że nieustająco pojawiają się te, które zostawiają w nas swój ślad i do których chętnie wracamy.