Hiperprzestrzenne nominacje 2017 czyli podsumowanie roku wg Marchewy

W kontekście minionego roku głos zabrali już najwięksi [raczej najważniejsi w redakcji – przyp. red.], nadszedł czas, aby mikrofon przekazać w ręce najwyższych. Niepisaną zasadą redaktorów Muzycznej Hiperprzestrzeni jest posługiwanie się pseudonimem zaczerpniętym z fantastyki, dlatego niniejsze podsumowanie stanie się zarazem moim chrztem, za sprawą którego stanę się… Marchewą*. I w takiej „karotkowej” formie zamierzam zagościć tu na dobre. [Też sobie wymyślił… Marchewa… Postać solidna, ale to imię… 😀 – przyp.red.]

Co by tu zrobić, aby uniknąć konieczności układania klasycznej listy rankingowej? Co by tu zrobić, aby uniknąć… Mikro-manifest zatem na dobry początek:
1. Należy pominąć obiektywizm (który tak czy inaczej istnieje wyłącznie jako niemożliwa do urzeczywistnienia idea) i niezwłocznie przyznać się do braku wszechwiedzy/własnego gustu.
2. Docenić przede wszystkim albumy, z którymi spędziło się najwięcej czasu, bo było tak przecież nie bez powodu.
3. Znaleźć kategorie, które niejako automatycznie rozwieją część dylematów.

*) Marchewa Żelaznywładsson – formalnie krasnolud. Mający sześć stóp wzrostu, ale wychowany przez krasnoludy. Jego krasnoludzie imię tłumaczy się jako „Łupacz Głową”. Jest kapitanem Straży Miejskiej Ankh Morpork. Przez ten czas zdążył nauczyć się odróżniać aronię od ironii – co dla krasnoluda jest sporym wyczynem. Praca w straży to dla niego prawie całe życie. Zaangażowany w związek z sierżant Anguą – wilkołaczycą. [Źródło: strona Pratchett.pl – Świat Dysku w pigułce].

Płyty roku

1. Ayreon – The Source
2. Pain Of Salvation – In the Passing Light of Day

Dopiero w październiku, przy drugim, a pierwszym poważnym, podejściu do The Source dostrzegłem jak potężny jest to album. Arjen Lucassen wreszcie w iście bezkompromisowo metalowym wydaniu. Metalowy Olimp wokalistów (m.in. LaBrie, Sammet, Karevik, Allen) nie rozpasł się leniwie niczym podczas antycznych Dionizji, lecz do spółki ze świetnymi instrumentalistami (Gilbert, Kelly, van den Broek i inni) zapewnił szereg zróżnicowanych numerów składających się w niezwykle epicką (choć rozpisaną na postacie, a więc literacko jednak dramatyczną), spójną całość, która jest swoistym prequelem albumu 01011001 (2008). Znajdziemy tu więc zarówno All That Was, którego początkowych fragmentów nie powstydziłby się Ritchie Blackmore (w wydaniu Blackmore’s Night), jak i mocno osadzone w skandynawskiej metalowej tradycji Deathcry Of A Race, czy przepięknie falujące tempem, okraszone wirtuozerskimi pasażami Lucassena Run! Apocalypse! Run!.

Klimat In the Passing Light Of Day wciąż wciąga mnie niesamowicie, zwłaszcza po dogłębnym poznaniu kontekstu i wydarzeń, w wyniku których powstała ta płyta. Kto do dziś nie odsłuchał Metal Talks | Pain Of Salvation i nie zna historii, która stoi za zeszłorocznym albumem Szwedów, powinien teraz przerwać w tym miejscu lekturę i natychmiast nadrobić te karygodne zaległości. W ramach spoilera ośmielę się przywołać tutaj martwicze zapalenie powięzi, z którym zmagać musiał się Daniel Gildenlöw.

Stare, ale jare

1. Roger Waters – Is This The Life We Really Want?
2. Bonfire – Byte The Bullet
3. Alice Cooper – Paranormal
4. Deep Purple – InFinite

Żaden z tych albumów nie jest w moim mniemaniu wydawnictwem wybitnym. Podejrzewałem, że nowego Watersa w ogóle się nie doczekamy. Tymczasem pojawił się i nie rozczarował, a to wystarcza, aby dać słuchaczom wiele przyjemności. Byte The Bullet to nic odkrywczego, ale te wszystkie „metalowe numery, które przecież już dawno znamy” brzmią tu dokładnie tak jak powinny, aby przenieść nas w (nieco wytęsknione) lata osiemdziesiąte. Alice Cooper przypadkiem nagrał zadowalający concept album. Przypadkiem concept, rzecz jasna. Deep Purple nieco odcina kupony (kto tego nie robi niech pierwszy rzuci gitarą…), ale InFinite jest na tyle przyzwoite, aby nie trafić do kolejnej kategorii.

Nie przeskoczyli poprzeczki

1.  Europe – Walk The Earth
2. Nothing But Thieves – Broken Machine
3. Iced Earth – Incorruptible
4. Accept – The Rise Of Chaos

Walk The Earth nie jest złym albumem, lecz jest albumem wydanym bezpośrednio po War Of Kings­, prawdopodobnie (co najmniej) drugiej najlepszej płycie Europe. Nie wiem co Joey Tempest i spółka musieliby zrobić, aby tak ustawioną poprzeczkę przeskoczyć. Nothing But Thieves delikatnie mnie rozczarowało, Iced Earth niespecjalnie się poprawił od Plagues Of Babylon, a Accept od czasu świetnego Blood Of The Nations nie potrafi powtórnie przekonać moich uszu.

Niedostatecznie osłuchane

· Anathema – The Optimist
· Blondie – Pollinator
· Leprous – Malina
· Robert Plant – Carry Fire
· Soen – Lykaia

Przyznaję się bez bicia – te pozycje wyraźnie zaniedbałem (posłuchałem jednym uchem) i czym prędzej usiądę, aby te oznaki niekompetencji niezwłocznie wyeliminować. Pojawiają się zatem w kolejności alfabetycznej, aby wystrzec się pochopnych sądów.

Dobre i nasze

1. Dr Misio – Zmartwychwstaniemy
2. Me And That Man – Songs Of Love And Death
3. Lion Shepherd – Heat
4. Coma – Metal Ballads Vol. 1
5. Happysad – Ciało obce

Najlepsze są te teksty | Które nie niosą treści | Najfajniejsze te melodie | Które nie tworzą pieśni” – Arek Jakubik mnie uwiódł, przyznaję się bez bicia. Duet Porter-Darski pokazał, że żadna łatka, którą przypniemy artyście, nie będzie wieczna. Choć mój początkowy entuzjazm nieco przygasł, to wciąż nie sposób nie docenić Songs Of Love And Death. Lion Shepherd nie ma szansy namieszać w debacie na temat najlepszego polskiego progresywnego zespołu, ale nie oszukujmy – taka debata nie istnieje, wszelkie wyroki jakiś czas temu zapadły. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z grupą, którą należy czujnie obserwować, bo będzie tylko lepiej. Coma wróciła do bycia sobą, cokolwiek to znaczy. Po dziwacznym 2005 YU55 znów da się ich słuchać. Happysad, o ile podąży tropem ostatniej płyty, ma szansę stać się czymś więcej niż zespołem, z którego wyrasta się kończąc gimnazjum. I dobrze, bo gimnazja też się kończą.

Dobre i cudze

1. Threshold – Legends Of The Shires
2. AFI – AFI (The Blood Album)
3. Marilyn Manson – Heaven Upside Down
4. Noel Gallagher’s High Flying Birds – Who Built The Moon?
5. Blaze Bayley – Endure and Survive: Infinite Entanglement Part II
6. Jorn – Life On Death Road
7. Jeff Scott Soto – Retribution
8. Pyramaze – Contingent

W alternatywnej rzeczywistości, w której Ayreon i Pain Of Salvation nie wydali swoich płyt w 2017 roku, to najprawdopodobniej byłoby zestawienie, które na upartego mógłbym ochrzcić mianem „marchewkowego” TOP10.

Szału nie ma, przyjemnie (raz?) się słucha

1. Paramore – After Laughter
2. Pink Cream 69 – Headstrong
3. Elvenking – Secrets Of The Magick Grimoire
4. Rock Candy Funk Party – The Groove Cubed
5. Black Country Communion – BCC IV
6. Royal Blood – How Did We Ge So Dark?

Płyty zasadniczo niczego sobie, ale żeby człowiek zapragnął do nich wracać potrzeba byłoby czegoś więcej. Black Country Communion niewiele dzieliło od spadku do kategorii „Nie przeskoczyli poprzeczki”. Co się z tobą dzieje, Joe Bonamasso?! Gdzie twoja magia i racjonalne ceny biletów…

Moje własne, ale nie odkrywcze odkrycia

1. Sólstafir – Berdreyminn
2. The Killers – Wonderful Wonderful
3. The Night Flight Orchestra – Amber Galactic
4. Foo Fighters – Concrete And Gold
5. U2 – Songs Of Experience

Przypadki diametralnie różne. Na The Night Flight Orchestra trafiłem wyłącznie dzięki wskazówce Spotify. A tylko dzięki mnie, o ile się nie mylę, trafił na nią Grendel! Trafił na tyle szczęśliwie, że TNFO wylądowali u niego na dziesiątej pozycji, a to poważne osiągnięcie. Ostatni album nie jest wprawdzie tak dobry jak poprzednie, ale to co robią Szwedzi wciąż może się podobać. I mnie podoba się bardzo!

The Killers, Foo Fighters i U2 to z kolei zespoły, które nigdy nie wpisywały się w mój własny, swoisty „kanon”. Albumami z Anno Domini 2017 dotarły do mnie i sprawiły wiele przyjemności. Od tych gatunków nie wymagam niczego więcej.

Sólstafir, podobnie jak The Night Flight Orchestra, urodził się dla mnie w roku ubiegłym. Oby na dobre zagościł na (coraz większej) scenie, bo takiego powiewu naturalnej świeżości nam trzeba. Podobnie jak teledysków kręconych na Islandii.

Do następnego! Tekstu, nie roku ?

Adam 'Marchewa’ Śmietański

2 thoughts on “Hiperprzestrzenne nominacje 2017 czyli podsumowanie roku wg Marchewy

  1. Co do płyty roku w tym zestawieniu, zdecydowanie bardziej uwiódł mnie PoS, a ostateczna kropkę nad „i” postawił w sierpniu, grając świetny koncert w Teatrze Letnim w Inowrocławiu. Natomiast ani Purple, ani „Fajans” nie powiodły mnie na hiperprzestrzenne manowce. Chociaż nie powiem, słucha się przyjemnie jak za starych dobrych czasów. Zdecydowanie mniej razy lądowali w odtwarzaczu niż Soen czy Lion Shepherd, a kiedy dodam do tego poczciwego Roberta Planta, który moim zdaniem w piękny sposób się starzeje muzycznie, to odpadają w przedbiegach. Jedno jest pewne, że dobrej muzyki w ubiegłym roku nie brakowało, a z pewnościa takiej, do której będę z przyjemnościa wracać.
    Muzycznie Pozdrawiam 🙂

    1. Nieobecność na koncercie Pain of Salvation w Ino, to jedna z rzeczy, której muzycznie w 2017 najbardziej żałuję. Co do Deep Purple – lepiej przyjąłem „Now What?!”, „Infinite” pozostawiło mnie z delikatnym, ale jednak niedosytem. Planta dopiero w 2018 zdążyłem porządnie przesłuchać, stąd takie a nie inne ujęcie jego albumu 😉
      Pozdrawiam również dźwięcznie
      „Marchewa”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.