Leprous (2021) – Aphelion

Sztuka oddalania (się)

Ponoć Aphelion nie był planowany. Jest efektem nagłego przypływu kreatywności, który spłynął na Trędowatych w trakcie trwania pandemii. Troszkę trudno w to uwierzyć, bo ich nowe wydawnictwo okazało się  materiałem wyjątkowo kompetentnym i przemyślanym, rozszerzającym o kilka nowych elementów (np. o sekcję dętą) sprawdzone już patenty. Mało tego, było nagrywane aż w trzech studiach – szwedzkim Ghost Ward oraz norweskich Cederberg i Ocean Sound Recordings – by ostatecznie trafić pod realizatorską pieczę Adama Noble’a (miks) i Robina Schmidta (mastering). Panowie są weteranami w branży, a pochwalić się mogą m.in. współpracą z Placebo czy Nothing But Thieves. Norwedzy jednak idą w zaparte i dalej twierdzą, że popełnili album spontaniczny, stroniący od popisówek czy rozbudowanych struktur. Zestawiając ich wypowiedzi z gotowym już materiałem ma się nieodparte wrażenie, że jest w tym jakaś nutka ściemy. Ewentualnie marketingowego działania opartego na, popularnej w branży, pandemicznej narracji. I summa summarum nie ma w tym nic złego. Ważne, że się sprawdza.

Na okładce autorstwa Øysteina Aspelunda (fotografia) i Oleny Sihidy (design) widzimy mężczyznę wkraczającego do piramidycznej konstrukcji, za którą rozciąga się szaro-niebieski firmament. Intrygujące jest w niej to, że na samym czubku budowli naniesiony został schemat orbity heliocentrycznej. O co w tym wszystkim chodzi? Tytuł płyty odnosi się do tzw. aphelium, czyli punktu na orbicie ciała niebieskiego, rzecz jasna krążącego wokół Słońca, znajdującego się w miejscu największego oddalenia tego ciała (planety, planetoidy, komety) od naszej gwiazdy centralnej. Ziemia znajduje się w tym położeniu mniej więcej 4 lipca. Nasze aphelium okazuje się więc trafną metaforą tematów, które eksplorują Einar Solberg i Tor Oddmund Suhrke. Teksty kontynuują myśli z Pitfalls (2019) – wciąż zaglądają do mrocznych zakątków ludzkiej duszy, tyle że nasz podmiot liryczny jest już świadomy swych słabości. Wciąż walczy z poczuciem winy i rozbitym umysłem, ale uwalnia się od podległości, w międzyczasie przechodzi kryzys męskości, próbuje nie oglądać się za siebie. To kolejny etap jego (auto)terapii. W gruncie rzeczy Aphelion to opowieść o synchronizowaniu się z przeszłością i przyszłością; tworzeniu stabilnej teraźniejszości, by móc zacząć nowe (lepsze) życie. Dlatego też ten punkt oddalenia, czy może raczej odcinania, przybiera w lirykach tak skrajne formy. Od palenia za sobą mostów (porzucanie bliskich) po ich budowanie (rozumienie błędów).

Większych zmian nie uświadczymy też w warstwie muzycznej. Nowe wydawnictwo Leprous utrzymane jest w stylistyce swoich poprzedników, czyli Maliny (2017) i Pitfalls. Nie brakuje więc pulsujących syntezatorów (Silhouette), quasi-metalowych tripów z elementami funky (The Silent Revelation, krzykliwy Nighttime Disguise), ale też odrobiny melancholii (osjaniczny Castaway Angels). Przez te utwory przejdziemy raczej bez większych wstrząsów, ale nie oznacza to, że na płyta cierpi na brak niespodzianek. Taki Running Low zgrabnie przechodzi z enigmy w iście gospelowy refren, podkręcany przez sekcje dętą w wykonaniu grupy Blåsemafian. A jakby tego było mało, pod koniec zostajemy zmiecieni szalonym solem na wiolonczeli, którego sprawcą okazał się nie kto inny jak Raphael Weinroth-Browne. Istna magia! W nieco innym tonie, ale wciąż powodującym ciarki na całym ciele, utrzymany jest Out of Here. Pulsujący i niespieszny, ale tylko do połowy, bo finał to już istny festiwal emocji – wysokie wokalizy Solberga zrównują się tu pędzącymi partiami bębnów Baarda Kolstada, którym na dodatek towarzyszą barwne harmonie.

All the Moments fokusuje się na gitarach oraz smyczki (duo wiolonczeli i skrzypiec). I o ile Suhrke z Robinem Ognedalem postanowili uciec w southernowe rewiry, o tyle Weinroth-Browne oraz Chris Baum skoncentrowali się na ożywieniu oprawy refrenu. Kolejnym zaskoczeniem okazał się nerwicowy Have You Ever?, lawirujący wokół space rocka i dubu, przełamywany od czasu do czasu klawiszami tudzież orientalizmami (na wiolonczeli!). Rewelacyjny The Shadow Side to z kolei fuzja musicalu i wokalowego jazzu, która zostaje wykończona hardrockowym solo na gitarze. W równie eklektyczne formy wpasowuje się On Hold – wyraźnie ejtisowy, chwilami zahaczający o wintydż, z subtelnie wyeksponowanym basem(zdecydowanie bardziej śmiały Simen Børven). I choć cały album może pochwalić się świetnymi partiami wokalu, to właśnie ten numer jest absolutnym tour de force Solberga.

Pandemiczny krążek Leprous zaskakuje rozmachem, choć tak po prawdzie nie robi takiego wrażenia jak wspominany już Pitfalls. Ich post-progres (w ujęciu gatunkowym) odrobinę zwolnił. Nie wszystkie utwory wchodzą po pierwszym odsłuchu i trzeba dać im trochę czasu, żeby się z nimi obyć, zrozumieć. Bo chwilami jest to naprawdę trudny materiał, nie tylko w odbiorze stricte muzycznym. Za Aphelion kryje się bardzo osobista historia i album zyskuje więcej po zapoznaniu się z lirykami. Nie każdy potrafi tak przenikliwie opowiadać o tym, co dzieje się w ludzkim wnętrzu – o zepsuciu i próbie poskładania siebie na nowo. Nowe wydawnictwo Trędowatych nie jest więc ani punktem zwrotnym w ich dyskografii, ani tym bardziej oddalenia. To przede wszystkim pochwała równowagi – zarówno tej muzycznej, jak i duchowej.

Łukasz Jakubiak


*) Norweski brassband w skład którego wchodzą: Stig Espen Hundsnes (trąbka), Sigurd Evendsen (puzon), Jørgen Lund Karlsen (saksofon) oraz Nora Hannisdal (róg). Byli finalistami tegorocznej odsłony konkursu Eurowizji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.