Występ Samary Joy w katowickim NOSPR nie był pierwszą wizytą młodej wokalistki w Polsce. Amerykanka gościła już w naszym kraju dwukrotnie, ale za każdym razem występowała w warszawskim klubie Jassmine. Po raz pierwszy zatem miała okazję pokazać się polskiej publiczności w dużym obiekcie. Mam przekonanie, graniczące z pewnością, że młodziutka, potrójna laureatka nagrody Grammy, już teraz, niemal u progu swojej kariery muzycznej, wspięła się na poziom nieosiągalny dla wielu wokalistek. Bez wahania można ją określić spadkobierczynią tradycji Sary Vaughan, Anity Baker czy jej osobistej idolki – Betty Carter. Mistrzowskie frazowanie, niezwykła rozpiętość emocjonalna, umiejętne łączenie oldschoolowej tradycji jazzowej z nowoczesnym podejściem do interpretacji piosenek z kanonu – to wszystko spowodowało, że Samara Joy w ciągu kilku lat znalazła się w absolutnej czołówce współczesnych wokalistek jazzowych.
Katowicki koncert potwierdził zarówno wokalną, jak i i sceniczną dojrzałość 24-letniej Joy. Już na samym początku postawiła sobie poprzeczkę niezwykle wysoko, śpiewając a cappella utwór Charlesa Mingusa Reincarnation of A Lovebird. Dalej było jeszcze lepiej – zaproponowała zróżnicowaną setlistę, na którą złożyły się: covery standardów (Tight, Guess Who I Saw czy Dreams Come True), utwory oryginalnie skomponowane jako instrumentalne (m.in. Nostalgia (The Day I Knew) Fatsa Navarro, ’Round Midnight Theloniousa Monka), a także własne (porywający Piece Of Mind). Doskonała dykcja i właściwie wykorzystanie głosu jako kolejnego instrumentu powoduje, że Samara jest nie tylko wokalistką, ale też niemal dodatkową instrumentalistką swojego zespołu. Publiczności oferuje wrażliwość i zmysłowość, skromność nie tłumiącą niepowtarzalnej ekspresyjności, a także znakomite równoważenie szacunku wobec kanonu jazzu z wyrażaniem własnej osobowości wokalnej Samary Joy.
Amerykańskiej piosenkarce na scenie towarzyszyła trójka młodych, zdolnych instrumentalistów, którzy którym sprawnie radzili sobie z wyrazistymi aranżacjami, a występ miał klimat niczym w nowojorskim klubie (Blue Note, Village Vanguard, a może Birdland): Evan Sherman (perkusja), Felix Moseholm (kontrabas), Cameron Campbell (fortepian).
Marek J. Śmietański
PS. Fotorelacja przygotowana dzięki uprzejmości agencji 4music.