Europejska trasa Stinga, nazwana symbolicznie “Sting 3.o”, rozpoczęła się 25 maja występem w dreźnieńskiej Messehalle. Od tego koncertu było już jasne to, co ogłoszono już jesienią ubiegłego roku – że Sting wystąpi w formule rockowej, która w tym przypadku oznacza trio. Dotychczas widziałem Stinga, i z orkiestrą symfoniczną (trasa “Symphonicity” w 2011 roku), i z większym składem (trasa 57th & 9th” w 2017 roku), a także z Shaggy’m (trasa “The 44/876 Tour”, zdjęcia tutaj), zatem aż prosi się porównanie różnych koncepcji koncertowych. Blisko 73-letni wokalista i basista zdecydowanie najlepiej brzmi podczas rockowych koncertów, podczas których dzięki swojej charyzmie tworzy niepowtarzalny klimat. A gdy jeszcze do swoich hitów dorzuci klasyki z okresu 1977-8, które napisał dla grupy The Police, to dla większości publiczności – bez względu na wiek – koncert staje się niemal świętem.
Gordon Sumner (dla niewtajemniczonych: tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko Stinga) postawił sobie i swoim muzykom dość trudny cel – przemieszać bezsprzeczne hity The Police wybrane z wszystkich płyt legendarnego trio z swoimi starszymi przebojami oraz kilkoma mniej znanymi utworami, co więcej – zagrać niektóre z nich w nieoczywisty sposób. Czy to się mogło nie udać? Oczywiście, że mogło nie wypalić – wielokrotnie w historii muzyki można znaleźć nieudane trasy różnych wykonawców muzyki popularnej. W tym przypadku jednak nie ma mowy o żadnym eksperymencie. Doskonale zestawiona setlista, która nieco ewoluuje w trakcie trasy (razem z łódzkim odbyło się już 8 koncertów), udane częściowo zmienione aranżacje niektórych utworów (choćby Roxanne czy Every Breath You Take), znakomici instrumentaliści – to wszystko stanowi klucz do wyśmienitego koncertu.
[dalszy ciąg relacji poniżej galerii zdjęć – przyp. aut.]
A tak na marginesie, Dominic Miller, który współpracuje ze Stingiem od ponad 30 lat (jest m.in. współautorem Shape of my Heart), to gitarowy fenomen – dopiero co (3 tygodnie temu) gościł w Warszawie ze swoim jazzowym (sic!) kwartetem. Z kolei, pochodzący z Luksemburga perkusista Chris Maas, zanim trafił do trio Stinga, koncertował z grupą Mumford and Sons. “Policyjne” klasyki brzmią w ich wykonaniu naprawdę interesująco (niektóre być może nawet lepiej niż oryginały), także urzekająco emocjonalnie i wzruszająco klimatycznie. To był koncert pełen zmiennych nastrojów w całej gamie doznań, od energetycznych wybuchów po melancholijną zadumę. A dawno nie grane na koncertach When The Angels Fall czy nowy utwór I Wrote Your Name (premierowo wykonany w Budapeszcie tydzień temu) dopełniły efektu. I nie szkodzi, że zabrakło Moon Over Bourbon Street [tłumaczenie tekstu znajdziecie tutaj, autor relacji i fotograf uwielbia ten utwór od 38 lat i zawsze narzeka na jego brak – przyp. red.], nieważne, że Sting do setlisty nie “zakwalifikował” żadnego utworu, który miałby mniej niż 20 lat, to był piękny wieczór dla publiczności, która licznie wypełniła łódzką Atlas Arenę.
Setlista: Voices Inside My Head* / Message in a Bottle* / Synchronicity II*/ If I Ever Lose My Faith in You / Englishman in New York / Every Little Thing She Does Is Magic* / Fields of Gold / Never Coming Home / Mad About You / When the Angels Fall / Why Should I Cry for You? / Driven to Tears* / Can’t Stand Losing You* + Reggatta de Blanc* / I Wrote Your Name / Shape of My Heart / Walking on the Moon* / So Lonely* / Desert Rose / Every Breath You Take*. Bisy: Roxanne* / Next to You* / Fragile.
Zdjęcia z krótkiego występu Giordany Angi, która supportuje Stinga w Europie, można obejrzeć tu.
*) Utwory grupy The Police autorstwa Stinga.
Marek J. Śmietański
PS. Fotorelacja przygotowana dzięki uprzejmości organizatora koncertu – polskiego oddziału agencji Live Nation.