Z ciemności
Niemiecka Tvinna określa siebie jako zgromadzenie, które w swojej społeczności celebruje kobiecość i starożytną mądrość; dzieli się rozmaitymi opowieściami, wiedzą oraz tajemnicami. W tym iście teatralnym opisie kryje się jednak faktyczna idea całego projektu. Został on założony przez trzy kobiety – Laurę Felle oraz Fionę Rüggeberg (obydwie z grupy Faun), jak również Fieke van den Hurk (producentkę Omnii i Eivør). Wszystkie odpowiadają za warstwę liryczną i melodyczną swojego debiutu, dlatego też wśród finezyjnych wokali na One in the Dark usłyszymy m.in. partie fletów, mandoliny, akordeonu, tudzież… syntezatorów. W ich kręgu wsparł ich męski duet w postaci Jaspera Barendregta (bębny, perkusja elektroniczna) oraz Rafaela Salzmanna z Eluveitie (gitara elektryczna i basowa). Co więcej, premierowy materiał trafił pod pieczę wytwórni By Norse Music (Wardruna, Hugsjá), a zmiksował go sam Iver Sandøy (producent i obecny perkusista Enslaved). Patrząc na taką ekipę nie było możliwości, żeby tak ambitna inicjatywa się nie udała.
Projekt w zamierzeniu będzie tetralogią. Każdy rozdział, składający się na oddzielne wydawnictwo, ma przedstawiać różne etapy życia, będące zarazem alegorią czterech żywiołów. One in the Dark okazuje się być wodą, którą nie tylko w starych wierzeniach uznaje się za symbol narodzin. Teksty w większości śpiewane są po angielsku, ale gdzieniegdzie zdarzają się też wariacje języków pragermańskich (co najlepiej słychać w utworze 12). Artystki snują więc opowieści o naszym pochodzeniu oraz istocie stworzenia – ukazują człowieka jako niezależny byt, choć ściśle powiązany z naturą, który zrodził z ciemności.
Za ciekawym konceptem podążają równie oryginalne dźwięki. We wszystkich utworach za szkielet służy muzyka folkowa – w dość klasycznym wydaniu, ale to nie w niej należy się doszukiwać odkrywczych rozwiązań. Na płycie przewijają się też wtrącenia z pogranicza popu i rocka, a nawet metalu, jednakże w samym centrum zainteresowań grupy znajduje się elektronika. I to właśnie w tym nurcie Tvinna postanowiła dokonać iście wirtuozerskiej dekonstrukcji.
Rozpoczynający The Gore może okazać się mylący, bo to najbardziej folkowy numer na płycie (choć i tu pojawiają się subtelne pląsy z rockiem). Buduje napięcie, dawkuje melodie (ten akordeon!), koncentruje się na chwytliwym beacie – wyśmienicie sprawdza się jako intro. Tam też gościnnie usłyszymy Fabienne Erni z folkmetalowego Eluveitie. Jednakże prawdziwa feeria dźwięków zaczyna się chwilę później. Nie brakuje industrialnych szarż (breakbeatowy 12), jak również odjazdów w stronę spokojniejszej elektroniki – głównie synthpopu (iście dyskotekowy Tides) oraz ambientu (Inside – The Dark tudzież Partus, uzupełniony o operowe wokale Jessey-Joy Spronk). Miłośnicy dubu z miejsca odnajdą się w rytmicznym Wild Hunt oraz bardziej ilustracyjnym Sunna. Z kolei triphopowe wtrącenia usłyszymy chociażby na Kreiz, na którym gościnnie zaśpiewała sama Eivør. Cały krążek zamyka Skymming – nostalgicznie spoglądający w stronę najntisowego electropopu.
Debiutancki materiał Tvinny okazał się o tyle zaskakujący, że już na wejściu jasno określił styl, w którym się będzie obracał. Jeśli więc ktoś oczekiwał muzyki z pogranicza Wardruny i Myrkur, to szybko zostanie zbity z tego tropu. Liderki stawiają na swobodę twórczą, nie boją się eksperymentować z różnymi gatunkami, co słychać w niemal każdym dźwięku zawartym na One in the Dark. Są samodzielne (Fieke przygotowała nawet całą oprawę graficzną albumu!), mają jasno sprecyzowaną wizję, a na dodatek przecierają nowe szlaki w elektronice i współczesnym folku. Nawet jeśli miks krążka chwilami zawodzi (nieco schowane gitary, chaotyczne breakbeatowe wstawki), to i tak jest to mała kropla w istnym morzu pochwał. Skoro z ciemności mogą narodzić się takie cuda, to aż strach pomyśleć, co czeka nas na nadchodzących rozdziałach. A przed nami jeszcze trzy starcia z innymi żywiołami. Oby były równie nieposkromione.
Łukasz Jakubiak
Za udostępnienie materiału dziękujemy Iron Realm Productions.