Bez podziałów
Minęło pięć lat od premiery ostatniego albumu Threshold. Legends of the Shires otwierał nowy rozdział w kręgach Brytyjczyków, a to za sprawą powracającego za mikrofon Glynna Morgana. I trzeba przyznać, że była to wówczas odświeżająca zmiana, tym bardziej, że wydawnictwo okazało się jednym z lepszych w ich dyskografii. Tegorocznego Dividing Lines panowie określają mianem mroczniejszego starszego brata „Legend” i generalnie jest w tym dużo prawdy. Mało tego, skłaniają się też w stronę bardziej metalowych struktur przywodzących na myśl Critical Mass (2002) tudzież Subsurface (2004).
Tym razem grupa postanowiła odejść od koncepcyjnych ujęć na rzecz bardziej rozproszonych liryk, choć obracających się wokół wspólnego problemu. Richard West i Glynn Morgan próbują stematyzować koncepcję murów dzielących współczesne społeczeństwo, tworząc coś na wzór subtelnego komentarza politycznego. Piszą o korupcji, cenzurze oraz propagandzie – o procesach, które tworzą podziały międzyludzkie, są nieprzychylne wrażliwej jednostce. Dividing Lines staje się więc zarówno przestrogą, jak i próbą nakłonienia nas do walki o samostanowienie. I choć panowie w swoich przemyśleniach popadają chwilami w grafomanię, to wciąż za stoją za nimi słuszne pobudki. To uniwersalia, które skłaniają do wewnętrznej dyskusji.
Wydawnictwo, rzetelnie wyprodukowane przez Karla Grooma i Richarda Westa, utrzymuje poziom, do którego zdążył nas już przyzwyczaić Threshold. To zbiór klasycznych melodyjno-metalowych utworów, sfokusowanych na dynamicznych zwrotkach i nośnych refrenach, skłaniający się w stronę epoki Andrew McDermotta*. Nie brakuje więc agresywniejszych akcentów, gdzie prym wiodą klawiszowo–gitarowe ewolucje Westa i Grooma. Doskonale słychać to chociażby w Haunted, Let it Burn, Complex tudzież King of Nothing. Szczególnie na tym polu wyróżnia się Run – uzupełniony o świetny breakdown, któremu wtórują perkusyjne polirytmie Johanne Jamesa.
Wśród stricte piosenkowych form wyłaniają się też bardziej przestrzenne kompozycje – Hall of Echoes (choć i ten wsparty został zgrabnym, złamanym riffem) oraz dwa przeszło dziesięciominutowe epic songi. Pierwszy z nich – The Domino Effect – uderza w nastroje barokowe, podkreślane rzecz jasna przez klawiszowe orkiestracje Westa. Co najważniejsze, kompozycja tworzy też przestrzenie dla innych muzyków – bas Steve’a Andersona niesie zwrotki, z kolei czułe solo Grooma jeszcze bardziej podkreśla podniosłość kompozycji. Niestety wieńczący album Defence Condition to nie do końca udany numer – wydaje się odrobinę wymęczony i wyrobniczy, a całości nie pomagają zalegające w refrenie częstochowskie rymy. Z podobnym wrażeniem pozostawiają Silenced oraz Lost Along the Way, zwieńczone wręcz jarmarcznymi liniami wokalnymi i kanciastymi riffami.
Dwunasty album Brytyjczyków okazał się stosunkowo udanym powrotem do najbardziej płodnego i cenionego okresu w ich karierze. Od muzyków wciąż bije dziarskość, potrafią skomponować chwytliwe melodie, gdzieniegdzie zaskoczą jakimś nietuzinkowym rozwiązaniem rytmicznym. Najważniejsze jednak, że od lat są wierni swojej wizji. Dividing Lines, idąc za myślą kryjącą się w tytule, nie tworzy żadnych podziałów – to bezpieczny krążek, niesilący się na żadne eksperymenty, który na pewno trafi w gusta oddanych fanów Threshold. I tak, nawet jeśli w kilku momentach panowie zaniżają poziom, to wciąż warto ich nowemu wydawnictwu poświęcić jakiś wieczór. A może nawet kilka.
Łukasz Jakubiak
*) Chodzi o lata 1998-2011. Zakończyła się śmiercią wspomnianego wokalisty.