Piękno tkwi w prostocie (?)
Jeśli myśleliście, że wydawanie co roku nowego albumu jest lekką przesadą, to co powiecie na dwa krążki w ciągu jednego sezonu? Teramaze – a właściwie już Dean Wells, bo lider grupy obecnie zajmuje również miejsce za mikrofonem i konsoletą studyjną – w ciągu dwunastu miesięcy wydał łącznie trzy materiały, a były to: I Wonder, Sorella Minore oraz omawiany w tej recenzji And the Beauty They Perceive. I o ile poprzednie wydawnictwa miały jakąś spójną wizję, o tyle najnowszy składa się na dziewięć melodyjno-metalowych numerów, za którymi nie kryje się żaden wspólny temat czy historia. W sumie, dobra i taka zmiana.
Tekstowo Wells porusza się po znajomych rewirach, przepracowywanych wcześniej nie tylko przez niego, ale też kulturę popularną. Pojawia się w nich motyw miłości i samotności, jak również izolacji oraz odnajdowania się w nowej rzeczywistości. Ponadto całość podlana jest – niezbyt subtelną, wręcz jazgotliwą – krytyką władzy, przez co liryki trącą grafomanią i pretensją. Niestety przelewanie swoich myśli na papier nigdy nie było domeną lidera Teramaze.
Muzycznie z kolei jest lepiej niż można było się spodziewać. Na pierwszej połowie krążka znalazło się kilka solidnych piosenek – sfokusowanych na nośnych refrenach oraz sekcji gitarowej Wellsa i Chrisa Zoupy, stroniącej od popisówek czy kwadratowych riffów. W tej materii najlepiej sprawdzają się And the Beauty They Perceive i Blood of Fools (z kapitalną linią wokalną!); co więcej, nawet odrobinę słabszy Unitide ma swoje momenty (szczególnie partie solowe). Ogromnym zaskoczeniem okazał się za to Modern Living Space, zbudowany na zgrabnej rytmice, w którym więcej do zagrania mają Andrew Cameron i Nick Ross. Wciąż jednak nie mogę się przekonać do tego drugiego, bo za bębnami bliżej mu do maszyny niż człowieka, ale miło, że Wells nareszcie pozwolił mu się wykazać. Zdecydowanie najsłabszy z pierwszej piątki okazuje się Jackie Seth – leniwy i monotonny snuj, skomponowany na jedno kopyto.
Przy Waves – ckliwej i odtwórczej balladce – zostają zdemaskowane największe wady naszego lidera. To kompozycja wymuskana studyjnymi trikami, plastikowa, w której Dean ewidentnie stara się ukryć wokalne niedoskonałości. Następujące po niej Son Rise i Search for the Unimaginable to typowe wyrobnicze zapychacze – w tym pierwszym przewijają się riffy rodem z Feed the Machine Nickelback, w drugim zaś grupa nieudolnie stara się reaktywować nastroje z Anhedonii (2012). Australijczycy podnoszą poziom przy samym końcu, czyli na Head of the King. To właśnie tam – z dużą dozą nostalgii – powracają do orkiestracji oraz rozbudowanych form na miarę Esoteric Symbolism (2014). Nie brakuje więc połamanych sekcji, imponujących solówek, ale też chwytliwych melodii – to stary, dobry Teramaze.
Miał być kolejny, wymęczony materiał złożony z odrzutów z poprzednich krążków, a otrzymaliśmy udany, choć niepozbawiony wad, powrót do przeszłości. And the Beauty They Perceive zbiera znajome motywy z dyskografii Teramaze i ostrożnie aplikuje je do poszczególnych piosenek. I o dziwo, naprawdę dobrze się tego słucha (przynajmniej przez większość czasu). Utwory są proste i melodyjne, techniczne, acz nieprzekombinowane – w końcu dalej mamy tu do czynienia z prog metalem. To idealna furtka dla osób, które dopiero poznają twórczość Australijczyków, choć fani grupy również nie powinni się poczuć skrzywdzeni.
Czas więc na szybkie podsumowanie. Czy jest lepiej niż na Sorella Minore? Tak, odrobinę. Czy warto sięgnąć po And the Beauty They Perceive? Tak, nawet jeśli nie wszystko tu zagrało. Czy Dean Wells powinien zrobić sobie dłuższą przerwę? Powinien i to jak najszybciej. Miewa przebłyski geniuszu, ale mimo to słychać, że jego worek z pomysłami jest już na wyczerpaniu.
Łukasz Jakubiak