Jeśli ktoś myślał, że idąc na występ Devendry Banharta, ukoi swoje nerwy albo przynajmniej pokołysze się transowo w acidfolkowym rytmie, solidnie się pomylił. Owszem, na płytach połączenia melancholii z błogością oraz melodii zabarwionych południowoamerykańskimi rytmami nie brakuje. Jednak amerykański songwriter wenezuelskiego pochodzenia zagrał w warszawskiej Progresji koncert pełen ożywczej energii, przeróżnych emocji, sympatycznego humoru, że spokojnie wystarczyłoby na kilka rockowych wydarzeń. I nie próbujcie gatunkowo klasyfikować Devendry, bo to nie ma sensu, a określenie freak folk jest tak luźne i szerokie, że mieści się w nim mnóstwo innych gatunków, które muzyk (jak mało kto) znakomicie eklektycznie „skleja”.
Marek J. Śmietański
PS. Fotorelacja przygotowana dzięki uprzejmości polskiego oddziału agencji Fource Entertainmentin.