Dream Theater (2019) – Distance over Time

Zły bliźniak

Trzy lata trzeba było czekać na następcę – niezbyt udanego, pełnego niespełnionych ambicji – The Astonishing. Muzycy z Teatru Marzeń w tym czasie przeszli do innej wytwórni – z Roadrunner Records do skromniejszego Inside Out Music – a ich nadchodzący materiał miał wrócić do progmetalowych korzeni. Zamiast podniosłego charakteru oraz (powiedzmy) spójnej opowieści rozłożonej na dwa krążki, słuchacze mieli dostać więcej gitarowego grania zamkniętego w krótszych, luźno powiązanych ze sobą formach. Distance over Time przeszedł przez trzy studia nagrań – Yonderbarn, Mixland i kanadyjski Midhurst (gdzie nagrywane były wokale) – a powstawał w warunkach podobnych do tych, przy których krystalizował się chociażby Train of Thought (2003). Zresztą nie bez powodu, bo album stylistycznie miał nawiązywać do tych bardziej metalowych osiągnięć grupy. Panowie w zamknięciu, w pocie czoła, z okazjonalnymi przerwami na steki*, w osiemnaście dni spłodzili więc takiego niezdarnego braciszka Pociągu myśli, który zamiast cieszyć wywołuje tylko frustrację.

W warstwie tekstowej grupa snuje rozważania nad kondycją współczesnego człowieka. Trudno doszukiwać się w tym jakiś głębszych odkryć, ale mimo to każdy z utworów zgrabnie trzyma się tematycznego klucza. Mamy więc bardziej psychologiczne ujęcia w lirykach Johna Petrucciego, w których mówi m.in. o pozbywaniu się życiowego balastu (Untethered Angel), tudzież paraliżu wywołanego przez złość i presję (Paralyzed). W dalszej części krążka dotyka też problemów alkoholizmu oraz toksycznych związków, ukazanych w formie mini-opowieści (Barstool Warrior). Teksty Johna Myunga (Fall Into the Light) oraz Mike’a Manginiego (Room 137) wprowadzają za to szerszy, bardziej mistyczny kontekst. Co więcej ta druga historia, będąca literackim debiutem bębniarza, zręcznie zestawia w jedną całość naukową podstawę (odnosi się do teorii wielkiej unifikacji), numerologię, jak również mit związany z pokojem 137, w którym zmarł pionier fizyki kwantowej, Wolfgang Pauli. W podobnym tonie utrzymany jest finałowy Pale Blue Dot (autorstwa Petrucciego), będący interpretacją głośnego przemówienia Carla Sagana. Astronom mówił w nim o kondycji świata, jak również – językiem filozoficznym – określił miejsce człowieka we wszechświecie. Najgorzej niestety wypada „romantyczna poezja” Jamesa LaBriego, w których muzyk dość prozaicznie mówi o odrzuceniu (At Wit’s End) czy zakochaniu (Out of Reach).

 

By nie powtarzać się zanadto w trakcie dalszej eksploracji wydawnictwa, wypada wspomnieć o dość istotnej kwestii. Distance over Time to jak dotąd najgorzej zrealizowane dzieło Dream Theater. Najwięcej cyfrowej obróbki poświęcono – tu bez zaskoczeń – bębnom Manginiego (werbel brzmi tu jeszcze bardziej plastikowo niż na poprzednich płytach) oraz wokalom LaBriego, a sam miks materiału – za który odpowiada Ben Grosse – jest strasznie niechlujny. Słychać to szczególnie w gęstych partiach, w których zupełnie nie wybrzmiewa warstwa melodyczna. Poza tym tak wyszlifowana produkcja pozbawiła wydawnictwo jakiejkolwiek autentyczności – przypomina bardziej taśmowy produkt niż pełnoprawny krążek.

Pierwsze trzy kompozycje – Untethered Angel, Paralyzed, Fall Into the Light – ukazały się jeszcze przed premierą albumu, ale tak po prawdzie, może poza przyzwoitymi riffami i refrenami, niewiele wnoszą do twórczości Dream Theater. Nawet klawiszowo-gitarowe wyścigówki Jordana Rudessa i Johna Petrucciego już nie cieszą tak jak kiedyś, a wręcz przytłaczają swoją powtarzalnością. W całym zestawieniu najlepiej radzi sobie Fall Into the Light, nawet jeśli muzycy powielają tam nie tylko swoje, ale też cudze motywy.  Riff prowadzący to zdecydowany ukłon w stronę Metalliki, z kolei w bridge’u wielu fanów doszuka się odniesień do twórczości Opeth.  Barstool Warrior dużo obiecuje – ma pogodne intro, z chwytliwymi akordami – ale im dalej w las, tym bardziej staje się rutyniarski. W sumie tylko pomost z udziałem Rudessa, któremu – tak dla odmiany – towarzyszy sekcja basu Myunga, okazuje się tu jakąś nowością. Prowizoryczny powiew świeżości stara się też wprowadzić Room 137, choć i ten wpada w sidła gatunkowej sztampy, siląc się na bycie groovy S2N stara się podtrzymać ten ton, ale na szczęście z lepszym skutkiem – Myung nadaje tempo utworowi (choć nie jest to popis jego umiejętności), a całość wieńczą całkiem udane partie solowe. Między dwoma najdłuższymi numerami na płycie, czyli At Wit’s End oraz Pale Blue Dot, uplasowała się bodaj najgorsza ballada w dorobku Teatru Marzeń. W tym wypadku zawiodła oczywiście produkcja – kompozycja przez studyjne poprawki w ogóle nie oddycha, a od auto-tune’a na wokalu wręcz bolą uszy. Wspomniane chwilę wcześniej formy również nie grzeszą inwencją – niby słychać w nich echa Dream Theater (wstęp do At Wit’s End przypomina te z The Enemy Inside) czy Systematic Chaos (Pale Blue Dot), ale mimo muzykom nie udaje się oddać werwy obydwu wydawnictw. To standardowy zbiór solówek oraz topornych riffów, które sztucznie wydłużają cały album. Skądinąd Distance over Time to dość krótki materiał jak na możliwości Amerykanów (w wersji podstawowej trwa niecałe 57 minut), ale w tym wypadku trudno uznać to za wadę. Dodatkowo, na nabywców edycji „deluxe”, czeka jeszcze bonusowy utwór w postaci Viper King, będący nieudanym romansem Dreamów z muzyką Deep Purple i southernowymi wariacjami. Jednak zamiast męczyć swoje uszy piejącym do mikrofonu Jamesem, lepiej włączyć sobie Voice of  Trespass z ostatniego albumu Between the Buried and Me** i przekonać się, jak powinno się robić takie kolaże.

Od Systematic Chaos (2007) w twórczości Dream Theater można było zauważyć pewną powtarzalność, ale z każdego kolejnego wydawnictwa (ba, nawet z The Astonishing) można było wyłonić naprawdę udane kompozycje. Niestety teraz jest inaczej. Distance over Time ma jedynie dobre momenty (w tym przyzwoite liryki), które apatycznie przewijają się wśród wymęczonych i cyfrowo wypolerowanych struktur. Od dłuższego czasu grupie zarzuca się, że zjada własny ogon, jednak w tym wypadku wręcz pochłonęła go w całości. Porównania do albumu Train of Thought również wydają się trafione, choć szkoda, że nastrój krążka tym razem nie był podyktowany naturalną potrzebą, a kaprysami fanów***. Muzycy wykorzystują więc sprawdzone motywy ze wspomnianego albumu – thrashowe riffy, wirtuozerskie popisy, chwytliwe refreny – i zespalają je w bardzo prowizoryczny konstrukt, który ledwie trzyma się kupy. Niby czuć jakąś dziarskość w tym materiale (szczególnie w krótszych formach), ale i ona jest sztucznie podtrzymywana przez realizatorskie triki. Co więcej Amerykanie usilnie starają się brzmieć świeżo i nowatorsko, jednakże zamiast tego wpadają w kolejne szuflady – nie tylko własne, ale też cudze.

Distance over Time można nazwać takim złym bliźniakiem Train of Thought – gorzej zrealizowanym, wyzbytym twórczej inwencji i emocji. Po prostu: byle jakim. Teatr Marzeń z płyty na płytę coraz bardziej się zamyka i przy takim podejściu prędzej odejdzie w zapomnienie niż zostanie w świadomości sympatyków gatunku.  Ratunkiem dla kolejnych sztuk mogą okazać się wyłącznie poważne zmiany i czas pokaże, czy ich twórcy są  na nie gotowi.

Łukasz Jakubiak


*) Odsyłam do klipu Untethered Angel.
**) Chodzi rzecz jasna o Automata II (2018).
***) Grupa zrobiła akcję na facebooku, w której zapytali się fanów, w jakim kierunku miałby pójść kolejny album.

 

One thought on “Dream Theater (2019) – Distance over Time

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.